Kilka tygodni temu Kathleen Grissom poruszyła mnie swoim Domem służących. Opowieść o białej
dziewczynce wychowanej wśród czarnoskórych niewolników wycisnęła mi nawet z
oczu kilka łez. Była to historia całkowicie zamknięta, okazało się jednak, że
autorka stworzyła jej kontynuację.
Blask wolności przedstawia
losy Jamiego Pyke’a, który jako nastolatek ucieka z plantacji w Wirginii i znajduje
schronienie w Filadelfii. Mimo że jego wygląd tego nie zdradza, jego matka była
Mulatką, co czyni go w świetle prawa i w oczach społeczeństwa zbiegłym niewolnikiem
i „czarnuchem”. Z tego względu James zupełnie odcina się od przeszłości i pod
przybranym nazwiskiem toczy całkiem wygodne życie. Jednak przeszłość nie
pozwoli mu o sobie zapomnieć, nawet po latach.
Zastanawiałam się, jak Grissom rozwinie opowieść, która
była kompletna i nie pozostawiała wielu możliwości rozwinięcia tak, by nie
wyglądało to sztucznie. Zmieniając głównego bohatera, miejsce akcji i jej czas,
autorka stworzyła w pełni niezależną historię, związaną wprawdzie z Domem służących, ale nie na tyle, by
obydwie książki stanowiły nierozerwalną całość. Oczywiście razem się
uzupełniają, można jednak swobodnie poprzestać na lekturze pierwszej książki,
bądź też sięgnąć jedynie po Blask
wolności.
Dlaczego o tym wspominam? Z prostego powodu - chociaż
kontynuacja losów Pyke’a to powieść naprawdę dobra i poruszająca, w porównaniu
z Domem służących wypada słabiej. Owszem,
w obrazowy sposób porusza ten sam temat – niewolnictwa i zadziwiającej, niczym
nieuzasadnionej nienawiści niektórych ludzi w stosunku do kogoś odmiennego. O
ile jednak poprzednia historia i jej bohaterowie stali się bliscy mojemu sercu
i mocno współodczuwałam to, co ich spotykało, o tyle bieżącą powieść czytałam
bez tamtego zaangażowania. Może to kwestia postaci i zbyt pobieżnego ich
potraktowania? A może pewnych rozwiązań fabularnych i zbiegów okoliczności,
które zdają się zbyt naciągane? A może wreszcie braku elementu zaskoczenia,
ponieważ blurb na okładce zdradza najważniejsze wydarzenia?
Podobny problem, choć na mniejszą skalę, pojawił się w przypadku
poprzedniej powieści. Tym razem opis zawiera treść praktycznie całej książki,
łącznie z tym, co dzieje się w dosłownie ostatnich rozdziałach. Za takie
praktyki, autora treści blurba powinno się ukarać zaspoilerowaniem mu co
najmniej pięciu książek lub filmów! Do tego dochodzi jeszcze fatalna korekta –
przecinki żyją tu według własnych zasad, pojawiają się także takie kwiatki, jak
słowo „murzyński” pisany przez „sz”.
Zdaję sobie sprawę, że nie brzmi to dobrze. Nie oznacza
to jednak, że powieść nie jest warta uwagi. Wręcz przeciwnie, czyta się ją bardzo
dobrze, niemniej nie jest tak dobra, jak poprzednia, a szkoda.
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)