Wiele lat temu to od Hobbita rozpoczęła się moja przygoda ze
Śródziemiem i twórczością J.R.R. Tolkiena. Mimo że klasyfikowana jako powieść
dla dzieci, ma w sobie magię, która czaruje także dorosłych czytelników. Najnowsze,
ilustrowane wydanie przekonało mnie, że warto ją sobie odświeżyć.
Historia awanturniczej podróży
po pilnowane przez smoka skarby jest znana chyba większości czytelników (a za
sprawą adaptacji filmowej jeszcze szerszemu gronu odbiorców), ale i tak warto
wspomnieć na ten temat kilka słów.
Spokojne i sielskie życie
hobbita Bilba zostaje przerwane wizytą czarodzieja Gandalfa, który sprowadza do
jego wygodnego domu grupę trzynastu krasnoludów. Waleczna kompania pod
dowództwem odważnego i dumnego Thorina potrzebuje jeszcze jednego towarzysza.
Po pierwsze dlatego, że trzynastka to pechowa liczba, a nie warto od początku
wyprawy igrać z losem. Po drugie, wedle zapewnień Gandelfa, Bilbo ma być
wyśmienitym złodziejem, a jego bez jego udziału odzyskanie złupionych przez
smoka Smauga skarbów będzie zwyczajnie niemożliwe.
Chcąc nie chcąc Bilbo porzuca
przytulną i bezpieczną codzienność, nie do końca świadom, co tak naprawdę go
czeka. A będzie tego niemało. Hobbit dotrze tam, gdzie nie trafił jeszcze żaden
z jego pobratymców, pozna przedstawicieli ras nigdy nie widzianych w jego
rodzinnym Shire i zdobędzie przedmiot, który na zawsze zmieni jego życie.
Hobbita można potraktować jako wstęp do Władcy Pierścieni. Jest lżejszy pod
względem stylu, a akcja jest dynamiczna i barwna. Świetnie też wprowadza w
świat Śródziemia, zamieszkujące go rasy i stworzenia, a pokrótce także w jego
mocno skomplikowaną historię. Doskonale nadaje się dla młodszych czytelników
(od pewnego czasu znajduje się w kanonie lektur, co nie do końca uważam za
dobre rozwiązanie, ale to już temat na inną dyskusję), którym spodobają się
przygody głównych bohaterów. Starsi na pewno też docenią tolkienowski czar.
Stworzenie Śródziemia, wraz z
jego językiem, historią i mitologią, zajęło Tolkienowi niemal całe życie. To
prawdopodobnie jeden z najbardziej dopracowanych światów literatury fantasy,
jaki powstał. Widać w nim bardzo wyraźne inspiracje mitologią skandynawską,
folklorem i baśniami. Można w nim spotkać niesamowite bogactwo stworzeń – od elfów,
krasnoludów i hobbitów, poprzez gobliny i trolle, aż po zmiennokształtnych.
Ludzie stoją nieco na uboczu, przynajmniej w Hobbicie nie odgrywając zbyt wielkiej roli. W postaci Smauga można
dostrzec inspirację Beowulfem, nad
którego opracowaniem Tolkien pracował przez dłuższy czas, a imiona wszystkich
krasnoludów z kompani Thorina pochodzą z Eddy
starszej, czyli islandzkiego zbioru pieśni poświęconych bogom i bohaterom
mitologicznym. Co ciekawe, niewiele brakowało, że Szary Czarodziej nie byłby
Gandalfem, lecz Bladorthinem. Imię Gandalf nosił za to pierwotnie Thorin. Dopiero
po pewnym czasie Tolkien postanowił wprowadzić zmiany w nazewnictwie postaci. I
chwała mu za to!
I jeszcze kilka słów na temat
wydania, ponieważ to najnowsze po prostu zachwyca. Chociaż nie należę do
książkowych fetyszystów, przyznaję, że z przyjemnością po prostu je przeglądam
czy choćby smyram po okładce. Ilustracje autorstwa Alana Lee świetnie współgrają
z treścią. Dodatkowymi plusami jest twarda oprawa z obwolutą i gruby papier.
Tak wydane książki cieszą nie tylko treścią, z przyjemnością można je postawić
na półce i zwyczajnie cieszyć nimi oko.
Podejrzewam, że niewiele jest
jeszcze osób, które nie znają Hobbita,
jeśli jednak do nich należysz, to nie wahaj się ani chwili i to zmień! Jeśli
natomiast historię Bilba już doskonale znasz, za to na Twojej półce brak
własnego egzemplarza, to warto zaopatrzyć się właśnie w tę wersję.
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)