Od ukazania się Ciemnego Edenu minęły cztery lata.
Długo przyszło nam czekać na drugi tom trylogii, ale warto było. Matka Edenu nie zawodzi, a wręcz przeciwnie – oferuje historię jeszcze
bardziej wciągającą i niesamowitą.
Planeta Eden jest rajem tylko
z nazwy. Jest oddalona od Słońca tak bardzo, że nie dochodzi do niej żadne
światło. Pogrążona w mroku ziemia nie jest jednak pustkowiem – zamieszkują ją
formy życia, o jakich nam się nie śniło. Niektóre groźne, inne po prostu tajemnicze,
a każda wzbudza ciekawość. Nie mniejszą niż… ludzka kolonia, utworzona przez
potomków załogi statku kosmicznego, który rozbił się tu kilkaset lat wcześniej.
Od wydarzeń opisanych w Ciemnym Edenie minęło wiele lat. Na
świat przyszło już kilka kolejnych pokoleń, a warunki życia i mentalność ludzi
uległa całkowitej przemianie. Dawna Rodzina, licząca kilkaset osób,
przypominająca prymitywne plemię, dla którego liczyło się zebranie pożywienia i
raczej bezmyślna kopulacja, przekształciła się w początki cywilizacji. I to nie
jednej, ludzkie osady wyrosły po
przeciwległych brzegach Stawu, a każda z nich rości sobie prawo do jedynego i
słusznego dziedzictwa po pierwszych Rodzicach.
Dawniej proste, ale i
pozbawione przemocy życie zastąpiły problemy charakterystyczne dla kolejnych
stadiów cywilizacyjnej ewolucji. Władza dzierżona niepodzielnie przez mężczyzn,
podziały kastowe oraz coraz powszechniej stosowany przymus i rygor ucieleśniają
spełnienie najgorszego koszmaru pierwszej Matki Edenu, Geli, która chciała swym
dzieciom oszczędzić błędów popełnianych na Ziemi. Wygląda jednak na to, że
ludzie są skazani na nieustanne powielanie własnych pomyłek, a żądza władzy i
bogactwa stanowią nieodłączną część ludzkiej natury.
Podobnie jak w poprzednim
tomie autor oddaje głos kilku postaciom. Krótkie rozdziały naprzemiennie
ukazują wydarzenia z punktu widzenia różnych bohaterów, reprezentujących
odmienne poglądy oraz pochodzących z różnych rejonów Edenu i różnych grup
społecznych. Pierwsze skrzypce gra tu młodziutka Gwiazdeczka Strumyk, która ma
szansę zmienić losy planety i jej mieszkańców.
Beckett stworzył niezwykły
świat, chociaż nie ukrywam, że opisy jego fauny i flory przedstawione w Ciemnym Edenie wydawały się bardziej
plastyczne i poruszające wyobraźnię. Może to jednak kwestia odkrywania czegoś
nowego. Bądź co bądź, Matka Edenu to
już powrót do realiów przynajmniej częściowo czytelnikowi znanych. Podczas
lektury łatwo jest zapomnieć, że akcja toczy się w rzeczywistości tak odmiennej
od naszego świata. Że używane przez mieszkańców Edenu ziemskie nazwy zwierząt
dotyczą stworzeń, których na naszej planecie nigdy nie było. Że ryby mogą mieć
nogi, nietoperze mogą posługiwać się własną mową, a krew wszystkiego, co tu
żyje, ma zieloną barwę.
Skoro zaś mowa o słownictwie,
język, jakim posługują się bohaterowie, jest mocno specyficzny, pełen
neologizmów, których znaczenie wynika zarówno z ich pochodzenia, jak i
warunków, w jakich żyją. Trzeba się do niego przyzwyczaić, ale niewątpliwie ma
swój urok i doskonale pasuje do tego świata.
Podsumowując, Matka Edenu to świetna kontynuacja,
która zaostrza jeszcze apetyt na trzeci tom, Córkę Edenu. Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli czekać na nią
zbyt długo!
Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)