Motyw wampirów był już wałkowany w literaturze tak
często, że wielu czytelników zaczęło szerokim łukiem omijać nowe powieści
utrzymane właśnie w takim klimacie. Czasem można jednak trafić na perełki, a
taką niewątpliwie była powieść Co zdarzyło się w Lake Falls, która otwiera trylogię o losach niejakiej
Victorii, na której progu stanął pewnego dnia wampir liczący setki lat i
oferujący propozycję nie do odrzucenia.
Pierwszy tom czytałam dwa razy i informacja o wydanej
nareszcie kontynuacji, na którą czekałam kilka lat, była jedną z tych
niespodzianek, które wywołują u człowieka prawdziwego banana na twarzy.
Niestety, Ucieczka z Lake Falls nie udźwignęła ciężaru oczekiwań i padła
klątwą, jaką często obarczone są środkowe tomy wszelkich trylogii.
Zacznijmy od tego, że jest to niemal bezpośrednia
kontynuacja wydarzeń, które zakończyły poprzednią powieść i sięganie po książkę
bez ich znajomości właściwie mija się z celem. Zbyt wiele byłoby wtedy
niejasności i praktycznie cały współczesny wątek mógłby się wydać całkowicie
niezrozumiały.
Oto bowiem Vic pod zmienionym nazwiskiem i w towarzystwie
Jonathana ucieka z Lake Falls i decyduje się całkowicie zerwać kontakt z córką.
Ma nadzieję, że w ten sposób ochroni ją przed niebezpieczeństwem, jakie czyha
na nią ze strony El’lara. Równocześnie wierzy, że jej samej uda się zniknąć mu
z oczu i rozpocząć nowe życie. Przeszłość dopada ją jednak znacznie szybciej,
niż kobieta się tego spodziewała. I od razu daje o sobie znać z pełną mocą.
Rozdziały poświęcone Vic są przeplatane fragmentami „Kronik
wampirów”, które przenoszą czytelnika tysiące lat wstecz do pewnej pustynnej
społeczności. Krok po kroku można poznać okoliczności, w jakich powstała cała
rasa i muszę przyznać, że właśnie ten wątek okazał się znacznie bardziej
interesujący od losów głównej bohaterki.
Przy okazji spisywania wrażeń z lektury pierwszego tomu
cieszyłam się przede wszystkim z tego, że autor uniknął kolejnego banalnego
love story z wampirem w tle. Dlatego tym bardziej boli, że w Ucieczce… właśnie ten wątek zdaje się
dominować, przynajmniej w części poświęconej Vic. Kobieta wprawdzie żyje w
nieustannym strachu przed odnalezieniem przez wampiry, lecz jednocześnie
rozpamiętuje kochanka, który – gdy już się pojawia – jest tak „ironiczny”, że
stał się karykaturą samego siebie.
Ponadto odniosłam wrażenie, że drugi tom stanowi jedynie
wprowadzenie do prawdziwej akcji. Niby coś się tutaj dzieje, bohaterka
przemieszcza się z miejsca na miejsce, zostaje także wprowadzony nowy bohater,
ale trudno pozbyć się wrażenia, że właściwie niewiele z tego wynika. Jakby
autor szykował grunt pod coś, co dopiero ma się wydarzyć.
Znacznie lepiej przedstawia się wątek z przeszłości. Starożytna
cywilizacji i okoliczności narodzenia się wampirów naprawdę przykuwają uwagę,
choć akurat sama końcówka wymyka się nieco logice. Można jednak spokojnie
przejść nad tym do porządku dziennego. Panujący w tych rozdziałach klimat robi
swoje i czyta się je z prawdziwą przyjemnością.
Mam nadzieję, że Ucieczka
z Lake Falls to jedynie wypadek przy pracy. Artur K. Dormann udowodnił już,
że potrafi pisać, więc liczę, że ostatni tom mnie nie rozczaruje. Wrażeniami podzielę
się już za kilka dni!
Przeczytaj również:
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Lemoniada.