Motywy
słowiańskie w literaturze fantastycznej cieszą się ostatnio coraz większą
popularnością. I bardzo dobrze, bo drzemie w nich potencjał i stanowią
przyjemną odskocznię od elfów, trolli i innych, typowo nordyckich postaci.
Dodatkowym smaczkiem jest łączenie faktów historycznych z elementami fantasy, jednak
– jak się okazuje – nie zawsze efekt jest zadowalający.
Akcja
powieści Kiedy Bóg zasypia toczy się
w czasach nie tylko fascynujących, ale i wyjątkowo tajemniczych, ponieważ na
temat wielu ówczesnych wydarzeń niewiele obecnie wiadomo, a na temat innych
historycy nadal toczą spory. Rafał Dębski wziął na warsztat sytuację w Polsce
po nagłej śmierci Mieszka II, która wywołała chaos oraz pośrednio powstanie
ludowe i tzw. reakcję pogańską. Zamieszanie wykorzystali Czesi, którzy najechali
Polskę, grabiąc i siejąc zniszczenie.
Tyle
mówi nam historia. U Dębskiego ogólny zarys przedstawia się podobnie, przy czym
wybuch buntu jest bezpośrednio związany z intrygami żerców, czyli pogańskich
kapłanów, którzy chcą powrotu dawnych bogów. Do gry wkraczają strzygi, upiory,
wilkołaki i inne stworzenia kryjące się dotąd w gęstwinach lasów.
Główny
wątek został podzielony na kilka mniejszych. Możemy więc przypatrywać się
obydwu stronom konfliktu, zarówno ludziom dzierżącym władzę, jak i zwykłym
wojownikom. A widzimy ich głównie w akcji, bowiem znaczna część powieści skupia
się na walkach i mordowaniu. Właściwie niewiele jest scen, w których ktoś by
nie zginął lub chociażby nie został ciężko ranny. Dla niektórych czytelników
będzie to zaleta, dla innych wada, pewne jest jedno – krew się leje strumieniami.
Co
pewien czas pojawia się także drugi, poboczny wątek przedstawiający nietypową historię
miłosną. Z jednej strony, to chyba jedna z najpiękniejszych, mimo pewnych
makabrycznych aspektów, opowieści o miłości, jaką ostatnio miałam okazję
czytać. Z drugiej jednak strony, praktycznie w ogóle nie wiąże się z głównym
wątkiem. Świetnie za to by się sprawdziła w roli oddzielnego, niezależnego
opowiadania.
Sam
pomysł na fabułę to chyba największa zaleta powieści, zwłaszcza że autor wplótł
w nią postać Bolesława Zapomnianego i w oryginalny, aczkolwiek mroczny sposób
wyjaśnił, dlaczego książę zyskał taki przydomek. Niestety, sam pomysł to za
mało, a bazowanie na dość oderwanych od siebie scenach walk, nawet nieźle
opisanych i okraszonych dużą ilością krwi, nie wystarczy by w pełni zawładnąć
czytelnikiem. Powieści zabrakło nie tylko tego trudnego do zdefiniowania,
magnetycznego „czegoś”, wdarł się także do niej pewien chaos, który sprawił, że
momentami trudno było się zorientować, której ze stron (pogańskiej czy
chrześcijańskiej) dotyczy dany fragment.
Nie
spodobało mi się także wyraźnie negatywne przedstawienie religii słowiańskiej i
jej kapłanów, którzy bez wyjątku właściwie są żądni krwi i władzy, przebiegli i
okrutni. Pogańskie bóstwa i pomniejsze mitologiczne stworzenia również z
niewielkimi wyjątkami pragną przede wszystkim siać śmierć i zniszczenie. Z
kolei strona chrześcijańska, mimo że tutaj pojawia się kilku zdradliwych typów,
pokazana jest jako ta lepsza, której warto kibicować. Zdecydowanie bardziej
wolę, gdy autor nie opowiada się w tak zasadniczy sposób po jednej ze stron,
szczególnie że w tym przypadku mamy do czynienia ze znacznie bardziej
skomplikowaną sytuacją niż archetypowa walka dobra ze złem.
Nie
to jest jednak głównym problemem powieści. Gdyby traktować ją jak książkę
czysto fantastyczną, ocena nie byłaby taka zła, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę
powyższe zarzuty. W wywiadzie dla portalu W
polityce z 13 kwietnia b.r. autor stwierdza:
Poza wątkami
fantastycznymi i ewidentnie fikcyjnymi postaciami, zapełniłem opowieść
ludźmi i wydarzeniami znanymi ze źródeł i przekazów.
Na poziomie realiów można się właściwie uczyć historii czytając
takie pozycje.
I
to wzbudza mój poważny sprzeciw. O ile nie przeczę, że w powieści pojawiają się
postaci historyczne, o tyle z pewnością trudno uznać ją za źródło merytorycznej
wiedzy. Poczynając od samego kontekstu buntu i wspomnianej reakcji pogańskiej,
które miały przede wszystkim charakter społeczny i polityczny, a nie religijny,
a na owych postaciach historycznych kończąc. Z lektury można na przykład wziąć
za pewnik istnienie chociażby Bolesława Zapomnianego, które wcale takie pewne
nie jest, a wręcz przeciwnie.
Pojawiają
się też znacznie drobniejsze sprawy, jak choćby nazewnictwo związane już ściśle
z realiami. W powieści pojawia się zarówno „zamek” (str. 272), jak i „miasto” (str.
304), o których nikt w pierwszej połowie XI wieku w Polsce nawet nie słyszał.
Gwoli ścisłości, słowo „zamek” pojawiło się w języku polskim dopiero w XIV
wieku. Można powiedzieć, że to szczegóły, ale skoro autor tak się chwali wiarygodnością
realiów, nie powinien popełniać takich błędów. Zwłaszcza że niewykluczone, że może
ich być znacznie więcej, tylko jako laik ich nie wyłapałam (za zwrócenie uwagi na powyższe dziękuję Pawłowi, prowadzącemu bloga Se czytam).
Dlatego
naprawdę trudno jest w jednoznaczny sposób ocenić powieść Rafała Dębskiego. Jej
ocena na pewno będzie zależała od oczekiwań czytelnika. Jeśli szukacie krwawego
fantasy z dużą ilością walk i całkiem niezłym klimatem, może Wam się spodobać.
Jeśli macie sentyment do słowiańskich klimatów lub oczekujecie czegoś więcej, już
niekoniecznie. Mnie autor nie przekonał, dlatego po kontynuację w postaci Jadowitego miecza, który ma się ukazać już
na początku lata, nie sięgnę.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)