Większość ludzi kojarzy Nepal
z Himalajami, przewodnikami z ludu Szerpów i uśmiechniętymi twarzami lokalnych
mieszkańców. Niewiele osób ma świadomość, jak patriarchalny system w nim panuje
i jak ciężka jest w nim sytuacja kobiet. W końcu uprzedmiotowienie i
pozbawienie prawa o decydowaniu o sobie nasuwa skojarzenie głównie z krajami
arabskimi, bądź ogólnie muzułmańskimi. Nic bardziej mylnego, o czym przekonuje
autorka reportażu W Nepalu burka nazywa
się sari.
Pięć lat spędzonych w Nepalu
pozwoliło Edycie Stępczak spojrzeć na kraj z innej perspektywy niż turyści,
którzy dostrzegają głównie przygotowaną dla nich kolorową fasadę. Z codziennych
obserwacji, lektury prasy i rozmów z
licznymi kobietami wyłania się bowiem obraz zupełnie odmienny od tego,
który chcielibyśmy dostrzec. I mimo zachodzących w nim powoli zmian,
przerażający, zwłaszcza z perspektywy Europejczyka.
Znaczna większość mieszkańców
Nepalu wyznaje hinduizm, otaczający szacunkiem liczne potężne boginie. Tym bardziej
szokuje i przeraża tak silnie zakorzeniony w tradycji kraju i mentalności jego
mieszkańców patriarchat oraz przemoc wobec kobiet, zarówno kulturowa, jak i
czysto fizyczna. Zaczyna się bardzo wcześnie, bo od chwili narodzin, gdy nadal
(choć na szczęście już w mniejszym stopniu) noworodki płci żeńskiej zabijane są
w ciągu pierwszych minut życia. Te, które przeżyją nie mają wiele lepiej – to syn
jest potrzebny w każdej rodzinie, a nie córka. To syn przyprowadzi pewnego dnia
żonę, a wraz z nią posag. Jedynie synowi religia daje prawo do dopełnienia obrzędów
po śmierci rodziców. Dlatego są rodziny, które starają się o syna do skutku –
nawet jeśli oznacza to, że kobieta zachodzi w ciążę kilkanaście, a nawet ponad
dwadzieścia razy. Dlatego też chłopców stawia się na piedestale, karmi jako
pierwszych i wybacza wybryki. To oni mają prawo do edukacji.
Córka jest obciążeniem. Gdy
wyjdzie za mąż, trzeba będzie zapewnić jej posag, często bardzo kosztowny i
wymagający od rodziny wzięcia kredytu bądź zastawienia majątku. Gdy wystąpi
przeciwko tradycji czy zasadom religii, bądź zostania zaatakowana i zgwałcona, splami
honor rodziny, a zmazać będzie go mogła tylko jej śmierć. W czasie miesiączki
będzie nieczysta do tego stopnia, że trzeba będzie ją izolować, by nie
sprofanowała domu i przyrządzanych w nim pokarmów dla reszty domowników.
Zresztą pojawienie się pierwszego krwawienia to często powód do przerwania
przez dziewczynki nauki w szkole.
Przykłady można mnożyć dalej.
Stępczak opowiada o przemocy domowej, nadal powszechnym kojarzeniu małżeństw
przez rodziców i zabójstwach kobiet przez własne rodziny, w oficjalnych danych
figurujących jako samobójstwa. O hipokryzji władz i martwocie licznych
przepisów, które mogłyby uzdrowić tę sytuację, gdyby naprawdę były wcielane w
życie.
Nieco dla równowagi autorka poświęciła
ostatni rozdział kobietom, które wbrew niesprzyjającej sytuacji robią wszystko,
by poprawić sytuację Nepalek oraz zerwać z negatywnym wizerunkiem kobiety w
świadomości ogółu. Ich działalność to światełko w tunelu, które nabiera mocy i
jaśnieje z każdym kolejnym rokiem. Jako ciekawostkę, Stępczas wspomina także o stanie
Meghalaja z nietypowym zarówno na tle pozostałej części Nepalu, jak i całego
świata, systemie matriarchatu. To kobiety dzierżą tu władzę, dziedziczą ziemię
i nieruchomości oraz mogą mieć kilku mężów.
Burka w Nepalu nazywa się sari to reportaż, który może otworzyć
oczy na problemy, z jakimi mierzą się mieszkanki znacznej części krajów
azjatyckich, z Nepalem i Indiami na czele, a których nie widzimy, oślepieni
barwną otoczką przeznaczoną dla turystów. Lektura warta czasu i uwagi.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz