Pierwsze spotkanie z komiksem
w nordyckich klimatach już za mną. Konungowie
nie przedstawiają może szczególnie porywającej historii, ale mogą być niezłym
początkiem przygody z gatunkiem.
Akcja komiksu toczy się w
świecie przypominającym średniowiecze, lecz wypełnionym magią i stworzeniami
rodem z legend. Po dziesięciu latach od zakończenia wojny z centaurami królestwo
Alstavik ponownie znajduje się w niebezpieczeństwie. Jego granice regularnie
naruszają oddziały celtyckie, wszystko wskazuje też na to, że pokonane dawniej centaury
odzyskały siły i są gotowe, by zaatakować ponownie. Jakby tego było mało, w
królestwie toczy się wojna domowa miedzy sprawującym władzę despotycznym i
okrutnym Rilgdrigiem a jego bratem Sigvaldem.
Komiks składa się z trzech
tomów (Najazdy, Wojownicy Nicości, Kara),
które warto przeczytać od razu przy jednym podejściu, są bowiem na tyle
niewielkie objętościowo, że lektura pojedynczego może pozostawić spore poczucie
niedosytu.
Zacznijmy od tego, co dobre.
Spodobał mi ogólny klimat stworzonego przez Sylvaina Runberga świata, który
dodatkowo wzmacnia mroczna, dosyć ponura kolorystyka, w jakich utrzymane są
wszystkie ilustracje autorstwa Juzhena. Interesujące jest także nawiązanie do
mitologii nordyckiej oraz elementy fantastyczne, jak postaci dvergów,
polujących na ludzi, by zdobyć ich… oczy. W ich przypadku nie jestem jednak
pewna, na ile stanowią wytwór wyobraźni autora, a na ile zostały zaczerpnięte z
legend czy mitów. Ile wujek Google nie kłamie, samo słowo „dverg” oznacza ni
mniej, ni więcej a „krasnoluda”, z którym stworzenia w komiksie niewiele mają
wspólnego.
Zdecydowanym minusem Konungów jest z kolei schematyczność
fabuły i brak skali szarości w kreacji bohaterów. Z góry wiadomo, kto jest
dobry, a kto knuje. Sama historia o królestwie zagrożonym przez wrogów z
zewnątrz oraz zdrajców, snujących intrygi, by zdobyć władzę, jest dosyć
przewidywalna, co nie oznacza jednak, że jej lektura nuży. Po prostu trudno
nazwać ją ambitną czy oryginalną.
W przypadku komiksu warto też
wspomnieć o ilustracjach. Jak wspomniałam wyżej, całość jest utrzymana w ciemnej,
mrocznej kolorystyce, która świetnie współgra z przedstawioną historią. Na
pierwszy rzut oka rysunki są dobrze dopracowane i przyjemne dla oka. Kiedy
jednak przyjrzymy się bliżej, zwłaszcza po kilkunastu stronach, można dostrzec
przesadę, z jaką narysowano postaci kobiece (niemal zawsze mocno biuściaste i
biust ten eksponujące) oraz najważniejszych wojowników, którzy wyglądają, jak
po przedawkowaniu sterydów.
Podsumowując, nawet jako laik
w temacie dostrzegam pewne niedociągnięcia komiksu, niemniej w ogólnym
rozrachunku jestem zadowolona, że sięgnęłam po Konungów. Traktuję to jako
początek przygody z wikingami w wersji ilustrowanej, zwłaszcza że w kolejce już
czekają Ludzie Północy.
Komentarze
Prześlij komentarz