Harry Erskine po raz kolejny
staje do walki z siłami ciemności, które zagrażają mieszkańcom Ameryki. Krew Manitou to czwarty tom cyklu o
żądnym krwi duchu szamana Misquamacusa, który w międzyczasie zdążył też nawiedzić rodzinę
Erskine’a w krótkim opowiadaniu „Wnikający duch”.
Rozpoczyna się, jak to u Mastertona, mocnym
uderzeniem. Do szpitala w Nowym Jorku trafia młoda dziewczyna silnie
wymiotująca krwią. Ku konsternacji lekarzy, szybko zmieniającej się w
przerażenie, badania wykazują, że pacjentka zwraca krew, która należy do dwóch
innych osób. W ciągu kolejnych godzin lawinowo narasta liczba podobnych
przypadków, a za każdym z nich kryje się przynajmniej jedno morderstwo.
Lektura Krwi
Manitou wzbudza mocno ambiwalentne uczucia. Mniej więcej do połowy powieść
stanowi jedną z ciekawszych współczesnych historii o wampirach, zapowiada się
też na jedną z lepszych w dorobku autora. Wprawdzie dość trudno nazwać ją
przerażającą (nie oszukujmy się, proza Mastertona raczej nie spędzi dorosłemu czytelnikowi
snu z powiek), ale czyta się ją z zainteresowaniem, a krwawe i dosadnie brutalne
opisy oddziałują na wyobraźnię. Autor czerpie pełnymi garściami z powszechnie
znanych mitów o wampirach i dodaje też co nieco od siebie.
I tu pojawia się pewien problem – w pewnym momencie zbiera
się tego zwyczajnie za dużo, a połączenie wampirów z wątkiem zemsty Misquamacusa
wypada nawet nie tyle mało przekonująco, co wręcz absurdalnie. Dochodzi do tego
także wątek rumuńskiego naukowca i jego córki oraz indiańskich i wschodnioeuropejskich
legend. Taki misz-masz prezentuje się karkołomnie nawet w teorii, a praktyka tylko
to potwierdza.
Po raz kolejny wygląda też na
to, że Masterton gubi się nieco w tym, o czym już pisał. W Duchu zagłady ożywił bohaterkę, którą uśmiercił w Manitou (pojawia się też ona w bieżącej
powieści). Tym razem postanowił dosyć solidnie odmłodzić Erskine’a. W Duchu zagłady Harry ma czterdzieści pięć
lat. W międzyczasie żeni się, zostaje ojcem i rozwodzi się z żoną. Mija kilka
lat, rozpoczyna się Krew Manitou, a
Erskine wita nas jako… czterdziestotrzylatek. Prawdziwa magia można by rzec.
Podsumowując, czwarty tom
cyklu to książka bardzo nierówna. Są w nim elementy bardzo dobre, ale też potknięcia,
na które pisarz tej klasy nie powinien sobie pozwalać. Z pewnością też pomysł
na fabułę sprawdziłby się lepiej, gdyby autor wykorzystał go do napisania
niezależnej powieści, a nie na siłę kontynuować cykl o indiańskim szamanie.
Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz