"Szara wilczyca" James Oliver Curwood

Kilkukrotnie wspominałam przy różnych okazjach, z jaką przyjemnością zaczytywałam się kiedyś powieściami o Dalekiej Północy. Okres późnej podstawówki literacko oznaczał u mnie przede wszystkim twórczość Jamesa Olivera Curwooda i Jacka Londona. Niedawno miałam okazję odświeżyć sobie uwielbianego dawniej Białego kła, teraz przyszła kolej na Szarą wilczycę.


Wbrew tytułowi to nie tytułowa wilczyca jest główną bohaterką powieści, a jej towarzysz, Kazan, husky z domieszką wilczej krwi. Wspólnie przemierzają kanadyjskie knieje, napotykając na swojej drodze zarówno inne zwierzęta, jak i ludzi. A ponieważ Północ rządzi się własnymi, bezwzględnymi prawami, rzadko kiedy są to spotkania przyjemne, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawia się człowiek.

Była to moja czwarta lub piąta lektura tej powieści, jednak pierwsza po naprawdę długiej, kilkuletniej (a może jeszcze dłuższej?) przerwie. Pamiętam, jak dawniej fascynowały mnie losy Kazana i wilczycy, jak kibicowałam im w ich zmaganiach, jak współczułam wszelkich niepowodzeń i strat. I jak bardzo przerażały mnie ich spotkania z ludźmi, z których w Dziczy wychodziło to co najgorsze.


Przyznaję, że bałam się trochę powrotu – czy patrząc na tę historię dorosłym, znacznie bardziej sceptycznym spojrzeniem, nie zniszczę dobrych wspomnieć i czy powieść wytrzymała próbę czasu. Już po pierwszych rozdziałach okazało się, że były to obawy całkowicie nieuzasadnione. Podobnie jak Biały kieł, także ta historia nadal smakuje wyśmienicie, chociaż obecnie zwróciłam uwagę na nieco inne jej aspekty. O ile wcześniej skupiałam się na akcji i przygodach wilczych bohaterów, o tyle teraz z mogłam docenić piękno opisywanej przez Curwooda przyrody i w nieco inny sposób spojrzeć na postaci ludzi. I przynajmniej spróbować zrozumieć ich postępowanie.

Najnowsze wydanie Szarej wilczycy ukazało się nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka. Ma twardą oprawę, a poszczególne rozdziały ozdabiają ilustracje autorstwa Joanny Grudnik (chociaż tutaj muszę przyznać, że nie do końca do mnie przemawiają). 


Na pierwszy rzut oka książka idealnie komponuje się z wydanym niedawno Białym kłem. Niestety, po zestawieniu ich razem, okazało się, że znacznie różnią się formatem… Gryzie mnie to, nie będę ukrywać, że nie. Mój wewnętrzny esteta cierpi, gdy na to patrzy.



Niemniej, nie to jest oczywiście w powieści najważniejsze, a jej treść. A ta, mimo upływu lat (od jej premiery minęło ponad sto lat), w niczym nie straciła siły wyrazu. Porusza, wzrusza i bawi; pokazuje, że zwierzęta to nie bezmyślne stworzenia, lecz żywe istoty zdolne do miłości, oddania i poświęcenia. Nieważne, czy macie lat dziesięć, czy trzydzieści – warto sięgnąć!

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze