Na kolejne powieści Dana
Simmonsa czekam niczym na świeże bułeczki, dlatego Letnia noc była jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie
premier tego miesiąca. Zresztą połączenie grozy, amerykańskiej prowincji lat
60. i w pełni uzasadnione porównanie do kultowego To Stephena Kinga to mieszanka, której nie oparłabym się, nawet
gdyby nazwisko autora było mi zupełnie nieznane.
Rok 1960. Mieszkańcy
niewielkiego Elm Haven szykują się na kolejne gorące lato. Nie mogą się go
doczekać zwłaszcza uczniowie, dla których właśnie kończy się ostatni rok nauki
w ponurym gmachu Old Central School. Niefunkcjonalny i przesiąknięty
nieprzyjemną atmosferą budynek ma zostać zamknięty, a dzieci i młodzież przeniesione
do nowoczesnej szkoły.
Tuż przed rozdaniem świadectw dochodzi
jednak do pewnego wydarzenia, które zmieni życie grupy 11-nastolatków. Znika
ociężały umysłowo chłopiec. Policja i nauczyciele są przekonani, że po prostu
uciekł z domu, ale jego siostra jest pewna, że nigdy nie opuścił on gmachu
szkoły, a jej pracownicy tylko to ukrywają. Wkrótce w miasteczku zaczyna
dochodzić do coraz dziwniejszych i mocno niepokojących zdarzeń – pojawiają się
zjawy, w ciemnościach rozbrzmiewają głosy, słyszane tylko przez niektórych, a
po okolicznych drogach krąży cuchnący rozkładem Trupowóz. Atmosfera napięcia
narasta i staje się oczywiste, że to dopiero początek.
Simmons jest mistrzem rozmachu
i szczegółów. Przedstawił Elm Haven i jego mieszkańców z niezwykłą skrupulatnością,
pozwalającą wyobrazić sobie miasteczko w każdym niemal detalu. Doskonale
nakreślił sylwetki głównych bohaterów, skupiając się przede wszystkim na
młodszym pokoleniu, które gra tutaj pierwsze skrzypce. Wśród paczki przyjaciół,
która postanawia na własną rękę zbadać, jakie siły przejmują ich szkołę i jej
okolicę we władanie, mamy przekrój różnorodnych charakterów. Są wśród nich
zarówno klasowy geniusz, jak i wychowywany przez patologiczną matkę materiał na
buntownika i ladaco. Są bracia, z których starszy to ten rozważny, a młodszy
nadrabia wszelkie ewentualne braki brawurą graniczącą z szaleństwem. Wreszcie
mamy także chłopca sumiennego i sprytnego, ale niewierzącego w siebie oraz
wychuchanego syna pedantycznych niemieckich emigrantów. Razem tworzą grupę,
której niestraszne jest nic. Przynajmniej do czasu.
Równie dobrze autor oddał
ówczesną atmosferę i mentalność. To świat, który przeminął i już nie wróci.
Rzeczywistość, gdy kilkuletnie dzieci miały obowiązki, od których współczesnym
rodzicom włos zjeżyłby się na głowie, oraz wolność, na myśl o której zjeżyłoby
się wszystko to, co pozostało w bezruchu do tej pory. To czas biegania po
dworze od rana do późnego wieczoru, walk na kamienie i grudy ziemi, szalonych
wypraw i nocowania pod gołym niebem. Bez obaw i strachu o bakterie, wirusy i
wszechobecne, potencjalne zagrożenia.
Mimo że akcja rozwija się
dosyć powoli, już od pierwszych rozdziałów wiadomo, że mamy do czynienia z
powieścią grozy. Simmons umiejętnie podsyca ciekawość i podrzuca co pewien czas
kąski, które nie pozwalają o tym zapomnieć. Sprawia też, że potwory czające się
w czeluściach szaf, piwnic i pod dziecięcymi łóżkami nabierają realnych
kształtów. Czasem nawet zbyt realnych, jeśli sięgniemy po lekturę nocą.
Wspomniałam, że Letnia noc nie bez powodów porównywana
jest do jednej z najsłynniejszych powieści Kinga. W obydwu przypadkach mamy do
czynienia z mniej więcej podobnym czasem akcji oraz grupą dzieci, które jako
jedyne zdają sobie sprawę z tego, że w ich miasteczku zalęgło się zło. I tylko
one stają do walki. Obydwie powieści napisane są z rozmachem, pisarze poszli
jednak w tak odmiennych kierunkach, że na tym podobieństwa się kończą.
Gryzły mnie jedynie dwie kwestie,
chociaż nie ukrywam, że nie mają one aż tak wielkiego znaczenia i zalety
książki pozwalają z czystym sumieniem o nich zapomnieć. Po pierwsze, samo
zakończenie jest dosyć sztampowe. O ile wcześniej autor nie waha się posunąć do
rozwiązań, które walą czytelnika prosto między oczy (jak wyeliminowanie pewnej
kluczowej zdawałoby się postaci), o tyle potem zbyt wiele dramatycznych
wydarzeń znajduje pozytywne rozwiązanie. Wiąże się z tym drugi problem, jakim
jest pojawianie się innej postaci (celowo nie używam tu imion, by nie
zaspoilerować Wam fabuły), która niczym diabeł z pudełka wyskakuje zawsze
wtedy, by udzielić głównym bohaterom pomocy, a następnie znika. Aż do
następnego razu oczywiście.
Niemniej, to drobnostki,
serio. Simmons stworzył kolejną powieść, która utwierdza mnie w przekonaniu, że
jest po prostu świetnym pisarzem i doskonale sprawdza się jako autor horrorów.
Od razu zaznaczam, że Letnia noc to
nie kolejny Terror, to także nie te
same klimaty co Drood, czy powieści
science fiction, jakie wyszły do tej pory spod pióra pisarza. Różni się od nich
klimatem, ale nie odbiega poziomem. Czyta się ją świetnie, dlatego gorąco
polecam!
Premiera już 29 listopada! A
za możliwość wcześniejszej lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz