Dawno nie było tu u mnie
zombie, dlatego między ubieraniem choinki (efekt całkiem przyzwoity) a
ozdabianiem pierniczków (efekt gorzej niż zły) śledziłam, jak dalej potoczyły
się losy ludzkości blisko rok po opanowaniu świata przez tajemniczą infekcję,
zmieniającą ludzi w chodzące trupy.
Rozbita klepsydra to już trzeci tom cyklu Armagedon. Dzień po dniu, który po lekturze zarówno pierwszego, jak
i drugiego tomu okrzyknęłam jedną z lepszych i bardziej oryginalnych opowieści
o Z-Apokalipsie. Pierwsze rozdziały to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z
poprzedniego tomu, dlatego nie ma większego sensu, by sięgać po książkę nie
znając dwóch poprzednich, biorąc jednak pod uwagę, że sama w ten sposób
zaczynałam przygodę z kilkoma seriami, kategorycznie Wam tego zabraniać nie będę.
W dużym skrócie fabułę można
przedstawić następująco: główny bohater-dezerter z amerykańskiego lotnictwa,
któremu przez kilka miesięcy udało się przetrwać mimo szalejących dookoła niego
zombie, zostaje ponownie przytulony przez matkę-armię. Jest to jednak uścisk z
kategorii tych, w trakcie których oczy robią się coraz większe i większe, niby
czuły, a jednak wykręcający wnętrzności z siłą Hulka. Mężczyzna dostaje też
propozycję nie do odrzucenia i szybko zostaje dołączony do oddziału, który
wyrusza z misją do Chin, by przechwycić „pacjenta zero”, od którego rozpoczęła
się cała epidemia. Nie trzeba dodawać, że jest to misja z gatunku tych
samobójczych.
Żałuję, że autor odszedł od konwencji,
która sprawiała, że stworzona przez niego historia wyróżniała się na tle innych
i do której nawiązuje sam tytuł. Pierwsze dwa tomy miały formę dziennika
prowadzonego przez Kila praktycznie od dnia, w którym świat zaczął się trząść w
posadach. W połączeniu z doświadczeniem i wojskowym przygotowaniem głównego
bohatera, stanowiło to ciekawe spojrzenie na całą tę sytuację. Większość
powieści o zombie pokazuje zwykłych ludzi, którzy muszą zmierzyć się z
koszmarem. Tutaj mamy do czynienia z doświadczonym żołnierzem, który niejedno
już przeszedł, doskonale zna się na broni i po prostu jest właściwym
człowiekiem, na właściwym miejscu.
Trzeci tom – z racji tego, że
autor zdecydował się poszerzyć perspektywę i pokazać, co się dzieje w różnych
zakątkach globu – to już tradycyjna narracja trzecioosobowa, od czasu do czasu
przeplatana karkami z dziennika Kila. Trochę szkoda, bo w ten sposób książka
upodabnia się do innych, tyle więc dobrego, że nadal mamy klimaty wojskowe.
Zazwyczaj wygląda to tak, że armia jest w tego typu historiach przedstawiana
jako nie zawsze godna zaufania siła, podporządkowana własnym rozkazom i
narzucająca wszystkim dookoła swoje rozkazy. Oczywiście, nadal tak jest, tylko
teraz mamy wgląd w to, co sądzą sami żołnierze i co knuje dowództwo.
Gdy jakiś czas temu opowiadałam
o drugim tomie, byłam lekko zaniepokojona pewną wzmianką na temat genezy
infekcji. Okazuje się, że dosyć słusznie, bo Bourne pojechał po bandzie wciągając
w to siły, mówiąc delikatnie, niekonwencjonalne. Czy w ogólnym rozrachunku
wybrnie z tego dobrze, czas pokaże. Po lekturze Klepsydry nie jestem już tak sceptyczna, więc może będzie dobrze.
Raczej nikt nie spodziewa się
ambitnej powieści, sięgając po historię o apokalipsie zombie. Armagedon też się do takich nie zalicza,
a jednak doskonale się sprawdza jako lektura rozrywkowa. Czyta się go szybko, a
akcja pędzi do przodu i nie pozwala na nudę niczym napromieniowany ożywieniec.
Dla fanów gatunku to jedna z książek (i całych serii), po które zwyczajnie
trzeba sięgnąć.
Przeczytaj także:
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz