Powiedziałam „A”, więc
przyszła kolej na „B”. Idąc za ciosem sięgnęłam po drugi tom zbiorowego wydania
kultowego komiksu Saga o Potworze z Bagien (tutaj). Pierwszy okazał się satysfakcjonujący, drugi podoba mi się jeszcze
bardziej i pluję sobie w brodę, że tak późno przekonałam się do komiksów.
Historia naukowca Aleca
Hollanda, który po śmierci w tajemniczych okolicznościach powrócił jako roślinny
żywiołak, tytułowy Potwór z bagien, nabrała nie tylko tempa, ale i większego
posmaku grozy. Na drodze głównego bohatera staje cała plejada stworów i postaci
rodem z najgorszych koszmarów, poczynając od wampirów i nietypowego wilkołaka,
a na szukających zemsty duchach i zombie kończąc. I nie, nie ma przy tym
uczucia przesytu, wszystko świetnie ze sobą współgra, a każda historia jest jednocześnie
zamkniętą całością i częścią składową większej układanki.
Niemal przez cały tom jedną z
kluczowych ról odgrywa John Constantine, detektyw zajmujący się sprawami
paranormalnymi i zdający się wiedzieć o Potworze z bagien więcej niż on sam. To
właśnie tutaj pojawił się po raz pierwszy i okazał się na tyle interesujący, że
wkrótce doczekał się własnego komiksu (Hellblazer).
Chociaż przyznaję, że akurat ja skojarzyłam tę postać przede wszystkim z filmem
z 2005 roku z Keanu Reevesem w roli głównej.
Tym razem wątek romantyczny
schodzi niejako na drugi plan, co bardzo mnie cieszy, bo nie romansu, a horroru
szukam tu przede wszystkim. Sama Abby pojawia się jednak niemal w każdym
zeszycie, zakończenie podkręca atmosferę i wskazuje, że związki uczuciowe rzadko
pozostają sprawą prywatną.
Odnośnie wspomnianych już
przeze mnie elementów grozy – pod tym względem komiks spełnia swoje zadania
znakomicie! Niektóre z opowieści naprawdę potrafią wywołać gęsią skórkę, a ich niepokojąca
atmosfera udziela się już od pierwszych stron. Nie wszystkie z nich kończą się
happy endem, co jeszcze bardziej pobudza ciekawość i trzyma w napięciu. Jedynie
samo zakończenie całej horrorowej intrygi nie do końca mnie przekonało, ale to
głównie ze względu na mój brak afektu do postaci superbohaterów. Czy to jednak
umniejsza wydźwięk całości? Absolutnie nie.
Mówiąc krótko, jestem bardzo
zadowolona z lektury. Cieszę się, że sięgnęłam po klasyk gatunku, który nadal
potrafi mocno przemówić do wyobraźni i nieważne, czy czytelnik właśnie świętował
osiemnastkę czy też jej wielokrotność. Wam też gorąco go polecam! Całą serię znajdziecie m.in. w księgarni Gandalf.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz