Mimo wieku, do którego wkrótce
przestanę się głośno przyznawać, jedną z moich ulubionych serii powieściowych
niezmiennie pozostają przygody Harry’ego Pottera. Lubię także co pewien czas
sięgać po książki skierowane do młodszych czytelników – aby przekonać się, że
nie taki ze mnie jeszcze stary piernik oraz żeby wybadać, jakie lektury można
by podsunąć M.
Obok Domu tajemnic nie mogłam przejść obojętnie – swego czasu okazał się
ponoć bestsellerem. Poleca go J.K. Rowling, a połowa autorskiego tandemu to
Chris Columbus, twórca filmów o wspomnianym już Harrym. Nazwisko Neda Vizziego,
przyznaję, było mi zupełnie nieznane, a po lekturze stwierdzam, że nie
pozostawało takie bez przyczyny.
Zaczyna się obiecująco. Oto
pięcioosobowa, dotąd zamożna rodzina szuka nowego domu. Po „wypadku”, jak
oględnie określa się pewne wydarzenie, do którego doszło w pracy głowy rodziny,
szanowanego chirurga, Walkerowie zostają zmuszeni do przeprowadzki i mocnego
zaciśnięcia pasa. Domy, które kolejno oglądają, okazują się dalekie od ideału,
aż wreszcie trafiają na elegancką rezydencję, położoną tuż nad morzem, której
cena jest zaskakująco niska. Zbyt niska, by nie było to podejrzane, ale
wątpliwości odnośnie domu mają jedynie dzieci – rodzice błyskawicznie decydują
się na zakup. Okazuje się, że dom należał dawniej do autora mrocznych powieści
przygodowych, który wprawdzie nie zyskał sławy, za to pozostawił po sobie inną
spuściznę. Nowym mieszkańcom przyjdzie zmierzyć się z tajemnicami oraz czarną
magią, która zawładnęła tym miejscem.
Stare domy, pełne zakamarków i
kryjących się w nich sekretów, z ożywającymi szkieletami na czele, mają w sobie
potencjał i powie Wam to praktycznie każdy fan grozy. Niestety, dobry pomysł to
nie wszystko, a nadmiar różnych kombinacji może historii mocno zaszkodzić. Tak
się stało właśnie z Domem tajemnic,
który mógłby być materiałem na niezły film przygodowy (widać tu rękę Chrisa
Columbusa), ale jako powieść wypada raczej blado.
Z pewnością historii
rodzeństwa Walkerów nie można odmówić dynamicznej akcji. Powiedziałabym, że
mamy jej aż nadmiar. Dosłownie każdy z krótkich rozdziałów wita czytelnika
zwrotem akcji lub kolejnym eksplodującym, siekącym na kawałki bądź w inny
sposób doświadczającym bohaterów epizodem. Kordelia, Brendan i Eleanor
spotykają na swej drodze potężną wiedźmę, brutalnych wojowników, olbrzymy,
okrutnych piratów oraz całą plejadę innych postaci. Ci źli nieustannie próbują
ich schwytać, okaleczyć lub zabić, a tych dobrych zazwyczaj spotyka w końcu coś
mało przyjemnego.
Sami bohaterowie może
wzbudziliby sympatię młodzieży, ale na mnie nie wywarli dobrego wrażenia. Z
jednej strony zaskakująco dobrze dają sobie radę ze wszystkimi zagrożeniami,
łącznie z wyskakiwaniem z okien, nurkowaniem w morzu, gdzie pływają rekiny czy
walki wręcz z doświadczonymi wojownikami, a z drugiej strony dwoje najstarszych
sprawia wrażenie płytkich i rozpuszczonych.
Bardzo trudno jest mi wskazać
odbiorcę tej powieści. Ze względu na dużą dawkę przemocy, brutalności i śmierci
z pewnością nie jest to dobra lektura dla dzieci. Dla starszych czytelników
jest z kolei zbyt infantylna. Czy spodoba się nastolatkom? Możliwe, ale też nie
jestem do końca przekonana.
Spodziewałam się porywającej
przygody, a otrzymałam kiepskiej jakości mieszankę Serii niefortunnych zdarzeń i Harry’ego Pottera. Nie podobał mi się natłok akcji i jej zwrotów, na siłę wciskany wątek romantyczny, miałkie i niby śmieszne dialogi, ani główni bohaterowie. Mówiąc krótko, jestem rozczarowana.
Komentarze
Prześlij komentarz