Niewielu jest
pisarzy, którzy potrafią z takim rozmachem stworzyć fascynującą powieść
historyczną, jak czyni to Bernard Cornwell. Od chwili, gdy w moje ręce trafiła Trylogia Arturiańska z niecierpliwością
wypatruję każdej jego kolejnej książki.
I choć zbeletryzowana opowieść o królu Arturze podbiła moje serce, to cykl Wojny Wikingów okazał się jeszcze
lepszy. Po raz pierwszy sięgnęłam po nie kilka lat temu, niestety ówczesny
wydawca wydał pięć tomów i na tym poprzestał. Teraz cykl w nowej szacie
graficznej z regularnością, której można by pozazdrościć, ukazuje się z
ramienia Wydawnictwa Otwartego. Właśnie miała miejsce premiera trzeciego tomu,
a do końca roku ma się ukazać kolejnych siedem.
Dla jeszcze nie
zorientowanych w temacie, krótkie wprowadzenie. Akcja
powieści toczy się w drugiej połowie IX wieku w Brytanii targanej nieustającymi
wojnami – zarówno z pobudek politycznych, jak i religijnych. W ówczesnym czasie
wyspa była podzielona na liczne niewielkie księstwa i królestwa, zamieszkane
głównie przez Sasów, którzy uważali się już za prawowitych mieszkańców tych
ziem, i Wikingów, najeźdźców z Danii, którzy w większości stanowili już kolejne
pokolenie ludzi osiadłych na tych terenach.
Fabuła Panów Północy to bezpośrednia kontynuacja
wydarzeń opisanych w poprzedniej części, Zwiastunie
burzy. Gdy wojna z Duńczykami o Wessex dobiega końca, Uhtred Ragnarson
postanawia opuścić służbę u anglosaskiego króla Alfreda i udać się na Północ,
gdzie został wychowany przez wikińskiego możnowładcę, Ragnara Starszego.
Pragnie pomścić śmierć przybranego ojca, który w zdradziecki sposób został
zamordowany przez innego duńskiego jarla, Kjartana Okrutnego. Podczas podróży
spotyka jednak młodego i nieco naiwnego władcę niewielkiej krainy, i na skutek
dosyć niepomyślnego przypadku jest zmuszony złożyć mu przysięgę wierności.
Jednak wpływ, jaki Uhtred ma na króla oraz fakt, że jest zatwardziałym
poganinem, jest solą w oku otaczających władcę księży. Wkrótce okazuje się, że
na rodzinnej Północy wróg czyha z każdej strony, a oddanych przyjaciół nagle
zrobiło się naprawdę niewielu.
Cornwell z
niewiarygodną precyzją odmalowuje przed oczami czytelnika realia wczesnego
średniowiecza. Dotyczy to zarówno kwestii militarnych (opisy bitew, pojedynków
i rynsztunku wojownika zazwyczaj nie będące moją bajką, tutaj łykam niczym młody
pelikan), jak i społecznych (świetne opisy codziennego życia, uczt, wieców czy
podejścia do higieny osobistej). Osoby, które nadal uważają, że królowie
zamieszkiwali wspaniałe zamki, jadali na złotych talerzach oraz byli piękni jak
modele i mądrzy niczym sam Salomon, z pewnością czeka spore zaskoczenie. Średniowiecze
to okrutne czasy, gdzie życie ludzkie nie było wiele warte, a nierówność
społeczna (zarówno pod względem pochodzenia, majątku, czy płci) powszechnie
akceptowana. Z drugiej strony, chyba nigdy tak jak wtedy nie liczył się honor,
za który bez wahania oddawano życie.
Obok intrygującej
fabuły i oddaniu realiów świata przedstawionego, jednym z największych atutów
powieści są jej bohaterowie. Żadna postać nie jest z gruntu zła lub dobra, tak
jak w życiu nic nie jest tu czarno-białe. Niemal wszystkimi w pewnym momencie
targają dylematy natury moralnej lub religijnej. Władca musi zadecydować, czy
szansa na uratowanie królestwa warta jest złamania przysięgi. Była zakonnica –
czy powrócić do klasztornego życia, czy cieszyć się złudną wolnością w świecie,
gdzie kobieta musiała do kogoś należeć, a życie na własną rękę było dla niej
nieosiągalne. Głównym bohaterem także nieustannie targa konflikt wewnętrzny –
choć urodził się w chrześcijańskiej, saskiej rodzinie, czuje się Duńczykiem –
to z wikingami wiążą go więzy przyjaźni i wiara w Thora, Odyna i inne
skandynawskich bóstwa. Musi jednak walczyć po stronie Sasów, gdyż to ich
królowi złożył przed laty przysięgę wierności. Złamać dane słowo było w
ówczesnym czasie społecznym samobójstwem; wiarołomca nie liczył się, nie miał
przyjaciół, nikt mu nie ufał.
Podobnie jak w
poprzednich tomach, ważną kwestią poruszoną w powieści jest ścieranie się
chrześcijaństwa z wiarą w innych bogów. Opowieść przedstawiona z punktu
widzenia poganina Uhtreda, patrzącego wyjątkowo nieprzychylnie na
chrześcijaństwo, jest naturalną koleją rzeczy nieco stronnicza. Niemniej obraz
ówczesnego duchowieństwa przedstawia się wyjątkowo nieprzyjemnie. Większość
przedstawionych księży to fanatycy ogarnięci nienawiścią do pogan bądź pazerni
chciwcy żądni władzy. W trakcie lektury można także natrafić na postaci
kilkorga świętych, a porównanie ich życiorysu przedstawionego w powieści oraz
tego powszechnie znanego, z pewnością dostarczy dobrej rozrywki.
Cornwell nie tylko
nie rozmienia się na drobne, ale z każdym kolejnym tomem cyklu potwierdza swój
pisarski talent. Panowie północy są
jeszcze lepsi od poprzednich tomów, a kolejnym została zawieszona wysoka
poprzeczka. Dobrze, że tom czwarty już za miesiąc!
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz