Lubię powieści kryminalne, zwłaszcza
te klasyczne, wymagające od czytelnika zastanowienia i uważnego przypatrywania
się bohaterom. Czytam je od lat i myślałam, że na temat gatunku wiem już niemal
wszystko. I wtedy pojawił się Stuart Turton i Siedem śmierci Evelyn Hardcastle.
Elegancka, ale ciesząca się
ponurą sławą rezydencja Blackheath po raz pierwszy po kilkunastu latach
ponownie rozbrzmiewa gwarem rozmów. Jej właściciele organizują wystawne przyjęcie,
którego najjaśniejszą gwiazdą ma być ich córka Evelyn. Problem w tym, że nic
nie jest tu takie, jak się wydaje, a główna zainteresowana ma paść ofiarą
morderstwa. I to nie raz…
Główny bohater budzi się w
ciele, którego nie rozpoznaje. Nie pamięta swojego imienia, nie wie, gdzie się
znajduje. W głowie kołacze mu tylko pewne kobiece imię. Wkrótce dowiaduje się,
że po raz kolejny przeżywa dokładnie ten sam dzień, tyle że mając nową
tożsamość. Aby uwolnić się z tej pętli czasowej musi rozwiązać zagadkę
morderstwa Evelyn Hardcastle. Ma na to osiem dni i osiem różnych wcieleń.
Pierwsze rozdziały wywołują
szok i to nie tylko u protagonisty, ale również czytelnika. Nie do końca
wiadomo, o co chodzi, co się dzieje i dlaczego. Autor wrzuca nas na głęboką wodę,
co jest swoją drogą dobrym zabiegiem, ponieważ pozwala dobrze wczuć się w
postać Aidena, dla którego przebudzenie się w nie swoim ciele i z wyczyszczoną
pamięcią jest dosyć traumatyczne. Dopiero gdy reguły gry stają się jasne,
rozpoczyna się właściwa rozgrywka, która jest jednocześnie wyścigiem z czasem i
przeciwnikami, pozbawionymi skrupułów i bez wahania sięgającymi po broń.
W krótkich podziękowaniach
zamieszczonych na końcu książki Turton bardzo trafnie podsumowuje, czym
właściwie jest jego powieść, bo przyznam szczerze, ciężko mi ją jednoznacznie
zaszufladkować. Cytując więc samego autora, jest to „powieść kryminalna o
podróży w czasie, zamianie ciał i morderstwie”, chociaż – będąc precyzyjnym –
trupów mamy tu znacznie więcej. Można tu odnaleźć ducha klasycznego kryminału,
nawiązującego do najlepszych powieści Agathy Christie, ale też elementy science
fiction, chociaż odarte z wszelkich wtrąceń technologicznych.
Od chwili, gdy okazało się, że
Bishop jest uczestnikiem swoistego eksperymentu, bałam się, jak autor uzasadni
cały swój pomysł. Na szczęście zupełnie bezpodstawnie. Nie dość, że wcale nie
jest on wydumany, to jeszcze jest całkiem przekonujący i dodatkowo zmusza do
refleksji nad sensem winy, kary i odpowiedzialności za swoje czyny.
Siedem śmierci Evelyn Hardcastle to powieść nietypowa, przewrotna i
wymykająca się utartym schematom. Doskonała lektura, która pobudza szare
komórki i wielokrotnie zaskakuje. Zdecydowanie jeden z faworytów do grona
najlepszych premier tego roku.
Za mroczną wizytę w Blackheath serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz