James Patterson jest ponoć jednym z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych autorów thrillerów i powieści sensacyjnych. Ma na swoim koncie dziesiątki tytułów, do tej pory znałam go jednak tylko z nazwiska. Teraz, świeżo po lekturze powieści, którą napisał wspólnie z (uwaga, uwaga!) Billem Clintonem, zastanawiam się, na czym polega jego fenomen. Serio.
Gdzie jest prezydent jest
reklamowana jako „książka, o której mówi cały świat” oraz „największa sensacja
2018 roku”. Niby powinnam już wiedzieć, że tego typu hasła rzadko pokrywają się
z rzeczywistością, ale i tak dałam się nabrać. Jedyny plus to taki, że powieść
była prezentem, bo poza zmarnowanym czasem, marudziłabym jeszcze nad
zmarnowanymi pieniędzmi.
Fabuła jest bardzo ma czasie – Stany Zjednoczone stoją w obliczu
najgroźniejszego i największego zagrożenia terrorystycznego w historii. Na czym
ma on polegać wydawca zdradza już na okładce, chociaż sami autorzy dopiero
mniej więcej w połowie książki, więc trochę szkoda, że czytelnik ma
zaspoilerowaną treść już na wstępie. Z prezydentem USA nawiązuje kontakt
kobieta, która twierdzi, że może powstrzymać uderzenie, ale jakie naprawdę ma
zamiary? Czy w Białym Domu kryje się zdrajca? Jaka przyszłość czeka Amerykę,
gdy straci to, co najważniejsze i nie do zastąpienia?
Fabuła toczy się dwutorowo, a narracja pierwszoosobowa prowadzona z
perspektywy prezydenta przeplata się z trzecioosobową, gdy możemy poznać
działania wykwalifikowanej zabójczyni i człowieka stojącego na czele
najbardziej niebezpiecznej z wszystkich bojówek terrorystycznych. Niestety,
żadna nie jest na tyle wciągająca, by utrzymać uwagę czytelnika na dłużej.
Największy problem powieści to stereotypowa i zazwyczaj
charakterystyczna dla wielu filmów „amerykańskość”. Na ekranie zazwyczaj
przejawia się w powiewającej dumnie fladze i pompatycznym mowom, przy którym
każdy bohater roni łezkę wzruszenia, w powieści za to widzimy ją w postawie
większości postaci z prezydentem na czele. Nie wiem, czy to zasługa Clintona
(cały czas zastanawiam się, jaki faktycznie był jego wkład w napisanie tej
książki), czy też Pattersona, ale kryształowy główny bohater, dla którego
najważniejsza jest ojczyzna, dla której jest gotów łamać zasady i narazić na
szwank swoje imię, i o której non stop mówi, może się niektórym podobać, ale
mnie nie przekonuje.
Po raz kolejny mamy też do czynienia z sytuacją, gdy to na Amerykę
spadają wszystkie kataklizmy i to ona stoi niejako na straży porządku całego
świata. Może i Amerykanie właśnie tak postrzegają swoją rolę i chociażby z tego
powodu powieść może im się podobać, ale z punktu widzenia mieszkańców innych
części świata rzeczywistość wygląda już inaczej.
Wreszcie, mamy do czynienia z powieścią sensacyjną, tymczasem mniej
więcej do połowy akcja wlecze się niczym flaki z olejem. Potem przyspiesza i
mamy strzelaniny, pościgi i ucieczki. Niby powinno to utrzymać czytelnika w
napięciu i zaostrzyć ciekawość, ale przynajmniej w moim przypadku to nie
zadziałało.
Nie zostałam fanką Pattersona i chyba poprzestanę na tej jednej
powieści. Może to po prostu nie mój gatunek, a może wyczulenie na nadmierny
patos, którego nie chcę widzieć w powieściach rozrywkowych. Niestety, nie
polecam.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz