Z figury Rubens, z fryzury Tycjan, z
gęby zaś, wypisz, wymaluj, Picasso.
Oto Salomea Przygoda, licząca lat dwadzieścia pięć i oprócz powyższej fizjonomii obdarzona rodzicami oraz młodszym bratem rodem z horroru. Gdy familia po raz kolejny dopieka jej do żywego, dziewczyna pakuje manatki, opuszcza rodzinne miasteczko i przeprowadza się do Wrocławia. Dzięki koleżance udaje jej się znaleźć pokój do wynajęcia w przystępnej cenie i przyjemnej dzielnicy. Jednak już pierwszego dnia Salka przekonuje się, że w ofercie był ukryty haczyk. Wielkości harpuna.
Właścicielką
domu okazuje się zgorzkniała starsza pani o przeszywających żółtych oczach i
wyjątkowym pupilu – papudze mającej słabość do wafelków. W samym zaś domu coś
nieustannie zakłóca pracę elektronicznych urządzeń, a w telefonie i radiu słychać
dziwne głowy. Wszystko to Salka mogłaby jednak przeżyć bez większego uszczerbku
na zdrowiu psychicznym. Niestety, gdy już się w miarę aklimatyzuje w nowym
domu, pewnego nieszczęsnego dnia sprowadza się do niej młodszy brat, Niedaś,
przed którym tak usilnie próbowała uciec. I wcale nie zamierza opuszczać nowego,
przytulnego lokum.
Ponowne
spotkanie z twórczością Marty Kisiel okazało się tak dobre, tak się tego spodziewałam.
Wprawdzie są to już inne klimaty niż w Dożywociu,
Sile niższej czy powieści Toń, ale nie sposób nie rozpoznać
charakterystycznego stylu autorki (a właściwie Ałtorki, jak zwie się sama i jak
czynią jej najzagorzalsi fani). Niektórych może nieco razić, inni go
uwielbiają. Sama należę do drugiej grupy, chociaż przyznaję, że momentami
miałam wrażenie lekkiego przeholowania. Na szczęście było to wrażenie
krótkotrwałe i szybko się ulotniło.
Nomen omen to urban fantasy z kategorii tych lekkich i zabawnych, a
jednocześnie przemycających pod płaszczykiem „śmichów-chichów” głębsze
przesłanie. Nie sposób traktować w pełni poważnie bohaterów powieści, którzy są
raczej jednowymiarowi, lecz jednocześnie nie można ich nie polubić i nie
wciągnąć się w ich perypetie. Na pierwszym planie stoi oczywiście Salka,
uosobienie chodzącego nieszczęścia, potykająca się o wszystko, co stanie jej na
drodze, łącznie z własnymi nogami, zmagająca się z niską samooceną i stłamszona
przez nadpobudliwego brata. Tenże, Adam Przygoda, zwany przez najbliższych Niedasiem,
to pomnożony do potęgi entej stereotypowy obibok i leser, przystojny, lecz nie
kalający swej pustej głowy zbędnym myśleniem. Mając takiego brata, chciałoby
się zostać jedynakiem. A jednak z czasem i on wzbudza sympatię. Najciekawszymi
postaciami są zdecydowanie siostry Bolesne, bliżej nie będę jednak ich
przybliżać, by nie psuć Wam przyjemności i zaskoczenia podczas lektury.
Część wydarzeń nawiązuje do
historii Wrocławia z okresu Drugiej Wojny Światowej, gdy jeszcze jako Breslau
było miejscem tragedii ludzi różnych narodowości i wyznań. Marcie Kisiel należą
się brawa za to, z jakim wyczuciem i życiową mądrością podeszła do tematu i jak
potrafiła obrazowo pokazać, że świat nie jest czarno-biały. Że to nieprawda, że
zwycięzców się nie rozlicza, że za każdą historyczną decyzją i wydarzeniem kryje
się tragedia i koszmar tysięcy zwykłych ludzi.
Nomen omen to piąta już powieść Marty Kisiel, jaką poznałam, a przy
tym pierwsza wysłuchana w wersji audio (znajdziecie ją m.in. w księgarni Virtualo).
Niezależnie od formy, na którą się zdecydujecie – gorąco polecam.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz