Wojna światów H.G. Wellsa to jedna z tych powieści, którą zna
praktycznie każdy fan science fiction. Napisana ponad sto lat temu opowieść o
próbie podboju Ziemi przed Marsjan wpisała się do kanonu gatunku i mimo upływu
czasu nadal nie straciła swojej mocy, mimo że czytelnicy doceniają ją raczej z
innych powodów niż tuż po jej premierze. Mogłoby się wydawać, że historia ta
została zamknięta, a jednak niekoniecznie. Na rynku pojawiła się bowiem
książka, reklamowana jako „oficjalna kontynuacja”, napisana przez Stephena
Baxtera Masakra ludzkości.
Od I wojny marsjańskiej, zakończonej
zaskakującą porażką najeźdźców, minęło czternaście lat. Ludzie nadal z pewnym niepokojem
spoglądają na Czerwoną Planetę, ale zwycięstwo przekonało większość, że
właściwie nie ma powodów do obaw. Niewielu wzięło pod uwagę, że znacznie
bardziej zaawansowani technologicznie Marsjanie będą uczyć się na własnych
błędach, a to co uznawano za pierwszą inwazję, w rzeczywistości było zwykłym
zwiadem. Z tego względu, gdy dochodzi do prawdziwego, znacznie potężniejszego
najazdu, ludzkość nie ma szans. Najmniejszych.
Tworzenie kontynuacji powieści
napisanej przez innego autora, zwłaszcza takiej, która ma ugruntowaną pozycję i
jest uznawana za klasykę gatunku to zawsze duże ryzyko. Tym bardziej, gdy
chodzi o książkę liczącą już ponad wiek. W takiej sytuacji nasuwa się pytanie,
czy warto, czy nie jest to tylko próba odcięcia kuponów od czyjegoś sukcesu.
Podejrzewam, że większość czytelników sięgających po Masakrę ludzkości było, podobnie jak ja, rozdartych między
zaintrygowaniem i ciekawością, jak Baxter poradził sobie z tematem i jak go
rozwinął oraz z obawą przed rozczarowaniem. Patrząc na opinie na portalu LC, wygląda
na to, że wiele osób jest usatysfakcjonowana efektem końcowym. Tym bardziej mi żal,
że sama niestety się do nich nie zaliczam.
Autor ściśle połączył
wydarzenia ze swojej powieści z tymi, które rozegrały się w oryginalnej Wojnie światów, a główną bohaterką
uczynił jedną z epizodycznych postaci pierwowzoru. Mamy więc do czynienia z
narracją prowadzoną przez Julie Elphinstone, byłą żonę brata Waltera Jenkinsa,
narratora Wojny… Relacjonuje ona
wydarzenia z perspektywy lat, wzbogacając opis własnych przeżyć z relacjami
doświadczeń innych bohaterów. Taka zmiana perspektywy z męskiej na kobiecą
dodaje pewnej świeżości i podkreśla rosnącą w siłę w latach 20. XX w. niezależność
kobiet, co można traktować jako plus.
Atutem jest także sama wizja
drugiego, znacznie bardziej spektakularnego najazdu. Tym razem Marsjanie są do niego przygotowani i nie skupiają się tylko na Wyspach Brytyjskich, a uderzają w kilka miejsc. Nie ma mowy o
nieporadnych, czasem wręcz pociesznych stworzeniach – kosmici są brutalni i
pozbawieni skrupułów, traktując ludzi nie tylko jako podległy gatunek, ale
wręcz zwierzynę łowną. Ciekawym rozwiązaniem było także wzbogacenie fabuły o
inne nieziemskie postaci, których jednak nie będę w tym momencie przytaczać,
aby mimo wszystko nie psuć efektu zaskoczenia i niespodzianki. Cała wizja
dobrze wpisuje się w sposób postrzegania kosmosu przez autorów fantastyki
sprzed wieku, co także się chwali, ponieważ pod tym względem obydwie książki
dobrze ze sobą współgrają.
Co więc nie zagrało? Przede
wszystkim zbyt duża objętość powieści i jej przegadanie. Podobał mi się sam
pomysł na fabułę, ale wykonanie już znacznie mniej. Możliwe, że była to
konwencja celowo wybrana przez autora, ale brakowało mi dynamiki opisywanych
wydarzeń. Mimo czasem dramatycznego przebiegu wydarzeń nie potrafiłam zżyć się
z bohaterami, wczuć w to, co oni sami odczuwają. Nie bez znaczenia był też
fakt, że z góry było wiadomo, które z postaci wyjdą z opresji bez szwanku.
Spodziewałam się znacznie
więcej. Otrzymałam powieść poprawną, ale nie porywającą. Smaczkiem podczas
lektury Wojny światów był fakt, że
powstała sto lat temu i na sposób wysławiania bohaterów i relacjonowania przez
nich wydarzeń można było przymknąć oko, a lekkie trącenie myszką złożyć na karb
czasów, gdy powstała. Teraz mamy do czynienia ze współczesnym autorem tworzącym
kontynuację klasyki i efekt po prostu mi nie gra. Niemniej, jest to opinia
mocno subiektywna, możliwe, że wam spodoba się już bardziej.
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz