Czy to możliwe, by płatny zabójca miał na swoim sumieniu
blisko 500 ofiar i nadal cieszył się wolnością? Tym bardziej, że jego imię i
nazwisko zostało ujawnione w fabularyzowanym reportażu, wydanym w kilku
językach? Okazuje się, że tak.
Klester Cavalcanti, brazylijski dziennikarz śledczy, wielokrotnie
nagradzany zarówno w swojej ojczyźnie, jak i na świecie, postanowił opowiedzieć
historię Julia Santany, obecnie liczącego ponad sześćdziesiąt lat byłego
rewolwerowca. Zbieranie materiałów zajęło mu siedem długich lat. W tym czasie prowadził
niezliczone rozmowy z Santaną i osobami, z którymi na przestrzeni las
skrzyżował on swoje drogi.
Ta opowieść miała olbrzymi potencjał. Już sam opis
elektryzuje, zwłaszcza gdy staje się oczywiste, że to nie fikcja literacka, a
rzeczywistość. Gdy dotrze do nas, że w XXI wieku, w dobie powszechnej
infiltracji i teoretycznie nieograniczonych możliwości, można bezkarnie
zamordować setki osób i nie ponieść za to żadnych konsekwencji. Przynajmniej
prawnych, bo te moralne to już zupełnie inna bajka. Widząc książkę w
zapowiedziach, wiedziałam, że muszę ją przeczytać i prawdopodobnie właśnie
przez wysokie oczekiwania, lektura okazała się rozczarowaniem.
Historia Julia rozpoczyna się, gdy jest on zaledwie
siedemnastoletnim chłopakiem, który mieszka wraz z rodziną w jednej z niemalże
odciętych od świata amazońskich wiosek. Nie dochodzi tu prąd, a ludzie żyją
praktycznie z dnia na dzień z tego, co uda im się upolować bądź wyrwać ziemi. W
tym czasie głowę Julia zaprząta śliczna dziewczyna z sąsiedniej wioski i myśli
o założeniu rodziny. Ma jednak pecha, ponieważ jego wujek, któremu
bezgranicznie ufa, ma wobec niego inne plany. To właśnie on wciąga chłopaka w
świat, w którym jednym strzałem można zapewnić rodzinie byt na cały kolejny
miesiąc.
Lektura książki uświadamia kilka rzeczy, o których ludzie
na co dzień nie myślą, bądź też wolą się nad nimi nie zastanawiać. Po pierwsze,
nadal są na świecie regiony, gdzie ludzie dosłownie egzystują, a nie żyją.
Gdzie dostęp do bieżącej wody, gazu i prądu to luksus, a niepewność jutra to
chleb powszedni. Po drugie, ludzkie życie bywa wyceniane za marne grosze, a
niektórzy są gotowi zamordować na błahostkę, która innych nie sprowokowałaby
nawet do wszczęcia kłótni. Po trzecie, bliskie związki policji z przestępcami
zdają się niewiarygodne, a jednak to właśnie przedstawiciel prawa skontaktował
autora reportażu z jego bohaterem. Czyli znał go, był świadomy popełnionych
przez niego zbrodni, a jednak w jego sprawie nie toczyło się, a nie toczy żadne
postępowanie. Przypomnę, mężczyzna ma na sumieniu blisko 500 ofiar.
Co więc nie zagrało, skoro historia życia takiego
człowieka to praktycznie materiał na gwarantowany bestseller? Trzy rzeczy.
Cavalcanti postanowił nie tyle przedstawić poznane akty, a stworzyć z nich
fabularyzowaną historię – z dialogami, wewnętrznymi przemyśleniami bohatera, itd.
Zrobił to jednak w suchym, pozbawionym emocji stylu, który nie pozwala wczuć
się w czytaną opowieść. Przede wszystkim jednak rzuca się w oczy raczej
pobieżne potraktowanie tematu, co przy siedmioletnim okresie zbierania
materiałów zakrawa na absurd. Czytelnik ma szansę poznać młodość i okoliczności
pierwszych popełnionych przez Santanę zbrodni, jego krótką, lecz traumatyczną
współpracę z wojskiem i… przeskakuje do zakończenia „kariery” płatnego zabójcy.
Przedstawione zlecenia są potraktowane raczej ogólnikowo i jest ich zaledwie kilka.
Książkę można przeczytać w dosłownie dwie godziny i to nie ze względu na to, że
tak wciąga, ale z powodu jej objętości.
Czy warto więc sięgnąć po Nazywają mnie śmierć? Mimo rozczarowania formą, myślę, że tak.
Wbrew pozorom nie jest to bowiem historia wyrafinowanego zabójcy, który niczym filmowy
geniusz zbrodni wodzi wszystkich za nos. To przygnębiająca opowieść o prostym człowieku,
który padł ofiarą naiwności i okoliczności, które postawiły na jego drodze
człowieka, który miał go wprowadzić w lepszy świat, a skazał na moralne bagno. Paradoksalnie,
mimo popełnionych zbrodni, Julio Santana wzbudza współczucie i litość. A może
jego geniusz tkwi w tym, że właśnie w ten sposób potrafił przedstawić swoje dzieje?
Recenzja napisana dla portalu Secretum.
Recenzja napisana dla portalu Secretum.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz