"Śmierć królów" Bernard Cornwell

Nigdy nie próbowałem być dobry, ale i nie uważam się za niegodziwca. Jestem sobą, Uhtredem z Bebbanburga.

Śmierć królów to szósty, od lat mocno wyczekiwany tom rewelacyjnej serii Wojny wikingów. Poprzednie ukazały się w Polsce już kilka lat temu nakładem Instytutu Wydawniczego Erica, które z piątym tomem porzuciło serię. Na szczęście pałeczkę przejęło Wydawnictwo Otwarte, które od początku roku co miesiąc serwuje nam jeden tom. Regularność zachwyca, podobnie zresztą jak samo wydanie, i mam nadzieję, że zostanie utrzymana do samego końca.




O ile jestem zakochana w opowieściach o wikingach, a losach Uhtreda zwłaszcza, o tyle bałam się nieco podejścia do szóstego tomu. Historię zawartą w poprzednich już znałam przed ponowną lekturą i mimo że nie straciła ona swojego smaczku, można było w niej dostrzec pewien powtarzający się schemat. Czy taki sam los miał czekać Śmierć królów? Czy seria miała zacząć rozmieniać się na drobne? Na szczęście absolutnie nie!

[Uwaga na spoilery w następnym akapicie]
Tytuł powieści dosłownie oddaje główny zwrot w fabule. Od ostatnich wydarzeń minęło już kilka lat. Uhtred liczy już ponad czterdzieści wiosen, a król Alfred jest umierający. Stworzone przez niego państwo stoi na skraju zapaści. Czy młody Edward będzie dostatecznie silny i inteligentny, by kontynuować dzieło ojca? Na drodze ku temu stanie mu olbrzymia armia duńskich najeźdźców oraz sprzymierzeni z nimi Sasi, którzy korzystając z zamętu w kraju chcą wyszarpać dla siebie jak najwięcej władzy i bogactw. Uhtred po raz kolejny musi opowiedzieć się po jednej ze stron, co nie jest rzeczą taką łatwą, ponieważ o ile z Sasami łączą go więzy krwi i miłość do kobiety, o tyle jako poganin czuje się coraz bardziej wyobcowany w ich niemal całkowicie schrystianizowanym świecie.

Cornwell pozytywnie mnie zaskoczył, po raz kolejny tworząc dynamiczną opowieść, w której brzdęk oręża przeplata się z jękami mordowanych, a ludzkie życie warte jest czasem mniej niż życie dobrego wierzchowca. Doskonale oddane realia tych brutalnych, a jednak fascynujących czasów to jeden z głównych atutów całej serii. Autor nie epatuje zbędną przemocą, pokazuje jednak, że był to okres, w którym przetrwać mogli jedynie najsilniejsi i najsprytniejsi. Że w niepewnych czasach, gdy dopiero kształtowały się struktury państwowe, nikt nie mógł być pewny tego, co przyniesie następny dzień. Że wojna była czymś normalnym i powszechnym. Że niezależnie od czasów i epoki ludzkie przywary i żądze pozostają takie same.

Podobnie jak w pozostałych częściach cyklu, tak i tym razem autor piętnuje sposób, w jaki Kościół dążył wówczas do władzy (co zresztą nie zmieniło się specjalnie aż do chwili obecnej) i jak nad wartości będące podstawą chrześcijaństwa duchowieństwo stawiało bogactwa i cielesne przyjemności. Niejako dla równowagi pojawiają się przy tym księża, którzy są chwalebnymi wyjątkami, są jednak w zdecydowanej mniejszości.

Sam Uhtred nabrał życiowego doświadczeni i zmądrzał, nie tracąc jednak swej buty i odwagi, by postawić na swoim, nawet jeśli wpędzi go to w kłopoty. I biorąc pod uwagę, że powieść ma postać jego wspomnień, swój charakter główny bohater zachowa do samego końca. I bardzo dobrze!


Podsumowując, jeśli macie za sobą poprzednie tomy, możecie bez chwili wahania sięgać po kolejny. Na pewno się nie rozczarujecie. Jeśli za to jakimś cudem nadal nie znacie Wojen Wikingów, koniecznie musicie to zmienić!

Przeczytaj także:

Za ponowne spotkanie z Uhtredem serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze