Niewielkie miasteczko, stare legendy,
mroczne obrzędy i piętrzące się tajemnice – tak w skrócie można podsumować
pierwszy tom obiecującego cyklu Gdzie
diabeł mówi dobranoc autorstwa Kariny Bonowicz. I chociaż po literaturę
młodzieżową sięgam coraz rzadziej, cieszę się, że akurat ta powieść trafiła w
moje ręce. Lektura okazała się zaskakująco dobra i czekam z niecierpliwością na
kolejny tom. Ale po kolei.
Główna bohaterka to Alicja,
zbuntowana i cyniczna, jak przystało na porządną siedemnastolatkę. Jej rodzice
giną w wypadku, dlatego dziewczyna trafia pod opiekę jedynej żyjącej krewnej –
ciotki, o której istnieniu do tej pory nie miała pojęcia. Co więcej, musi
przeprowadzić się z Warszawy do niejakiego Czarcisławia, położonego w samym
sercu Bieszczad, czyli dosłownie tam, gdzie tytułowy diabeł mówi dobranoc.
Na miejscu okazuje się, że miasteczko
wprawdzie jest dokładnie taką zabitą dechami dziurą, jak się spodziewała, ale
na pewno nie będzie się w nim nudzić. Z niezrozumiałych dla niej powodów wszyscy
doskonale wiedzą, kim jest i albo są wyjątkowo przyjacielscy, albo wręcz
przeciwnie, traktują ją z wyraźną wrogością. Alicja poznaje też miejscową
legendę o pakcie z diabłem, jaki zawarli założyciele miasteczka. Legendę, w którą
najwyraźniej niektórzy mieszkańcy Czarcisławia wierzą bez zastrzeżeń. I to nie
bez powodu.
Jestem bardzo pozytywnie
zaskoczona. Wprawdzie pierwsze rozdziały nie zapowiadały tak dobrej rozrywki,
ale mniej więcej od połowy książki wciągnęłam się w tę opowieść tak bardzo, że blisko
trzysta stron przeczytałam przy jednym podejściu. Mamy tu naprawdę niezłą przygodówkę
zaprawioną mocno klimatycznymi, słowiańskimi motywami i elementami grozy,
przeplatanymi gdzieniegdzie z czarnym humorem.
Z jednej strony w książce
można znaleźć niemal wszystkie elementy charakterystyczne dla typowej młodzieżówki
z gatunku fantasy. Akcja toczy się w szkole średniej, pojawiają się więc i jej
pracownicy, co mnie trochę boli mocno stereotypowi – młody nauczyciel z sercem
na dłoni, surowa dyrektorka czy wredna bibliotekarka. Głównymi bohaterami są
nastolatki, w tym przypadku skrywające przed światem swoją niezwykłą naturę,
chociaż również powielające pewne schematy (narcystyczny, wredny przystojniak,
zbuntowana Gotka, uprzejma do bólu, ale pozbawiona przyjaciół kujonka). I
wreszcie mamy mroczną zagadkę, której rozwiązanie jest bez nich niemożliwe.
Z drugiej strony autorka
wyraźnie i z ironią stroi żarty ze schematów utartych w tak popularnych swego
czasu romansach paranormalnych. Jeśli szukacie powtórki z historii Edwarda i Belli,
nie znajdziecie jej tutaj, chociaż same wampiry a i owszem. Co więcej, w ogóle nie
ma tu wątku romantycznego, chociaż podejrzewam, że coś tam się wykluje w
przyszłych tomach. Póki co jednak skupiamy się na mordach, paktach z czartem i
tak dalej. Czyli jest dobrze.
Fabuła nie należy do
najbardziej skomplikowanych, autorce nie udało się też uniknąć pewnych drobnych
potknięć – niektórych rozwiązań, które miały pewnie stworzyć efekt „wow”, można
się domyślić już wcześniej. Nie rozumiem też do końca, dlaczego bohaterowie
najczęściej do siebie krzyczą, ryczą i wrzeszczą, zamiast zwyczajnie rozmawiać.
Niemniej, jakkolwiek paradoksalnie to teraz nie zabrzmi, całość czyta się
naprawdę dobrze, szybko i lekko. Mamy tu tajemnice, które wciągają i które
tylko częściowo zostają wyjaśnione w pierwszym tomie. Dodam też, że powieść
kończy się cliffhangerem, który rozbudza wyobraźnię i wzmaga apetyt na więcej.
Podsumowując, Księżyc jest pierwszym umarłym to zaskakująco
dobra powieść i początek obiecującego cyklu. Jeśli lubicie młodzieżowe klimaty
i jest Wam bliska słowiańska mitologia w tym mroczniejszym wydaniu, na pewno
się nie rozczarujecie.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz