"Skradzione dziecko" Sanjida Kay

Skradzione dziecko miało szansę stać się naprawdę dobrym thrillerem, poruszającym jednocześnie istotne społeczne kwestie. Opis zapowiadał wyśmienitą, pełną emocji lekturę. Niestety, skończyło się na powieści obyczajowej, w której ważne problemy potraktowano pobieżnie, a autorka postanowiła podsuwać czytelnikowi ślady w sposób tak łopatologiczny, że prawie można by oczekiwać uderzenia łopatą przez głowę.



Po latach czekania marzenia Zoe i Olliego Morleyów nareszcie się ziściły. On zarabia wystarczająco dużo, by ona mogła zająć się swoją prawdziwą pasją – malarstwem, a kilka lat po adopcji starszej córki, na świat przychodzi długo wyczekiwany syn. Jak to jednak w życiu bywa, gdy dostajemy to, na co długo czekaliśmy, nie wszystko wygląda tak, jak w naszych snach. Zoe zaczyna podejrzewać wiecznie zapracowanego i nieobecnego męża o romans, sama też wikła się w pełną niedomówień relację z tajemniczym rzeźbiarzem, którego spotyka w galerii, z którą ma podpisany kontrakt. Jakby tego było mało, siedmioletnia Evie zaczyna sprawiać problemy wychowawcze. Staje się krnąbrna, nieprzyjemna i coraz częściej opowiada o swoim „prawdziwym tacie”, który wprawdzie nie kontaktuje się z nią bezpośrednio, ale zaczyna podrzucać jej liściki i prezenty.

Książka zapowiadała się intrygująco. Sam zresztą opis zwrócił moją uwagę, gdy tylko go przeczytałam. Szkoda tylko, że zdradza on tak znaczną część fabuły, że po jego poznaniu elementem nowym dla czytelnika pozostaje właściwie tylko samo zakończenie. Pierwsze rozdziały wprowadzają nutkę niepokoju i sygnalizują kilka istotnych spraw i wątków, które niestety nie zostają jednak w wystarczający sposób rozwinięte i wykorzystane.

Wątek sensacyjny związany z relacją Evie z jej biologicznym ojcem rozpoczyna się obiecująco. Tym większa szkoda, że autorka postanowiła najpierw tak bezpośrednio, by nie rzec ordynarnie skierować podejrzenia na jednego z bohaterów, by potem wskazać rozwiązanie przekombinowane i dosyć absurdalne. Mimo że mamy do czynienia z motywem uprowadzenia dziecka (spokojnie, nie jest to spoiler, wydawca ujawnił już do na okładce), jego poszukiwania nie wzbudzają takich emocji, jak po prostu należałoby oczekiwać.

Blurb obiecywał również „wnikliwe studium psychologiczne” i mimo że pod tym względem potencjał powieści był ogromny, nie został on wykorzystany. Autorka porusza dwie niezwykle istotne kwestie – problemy, jakie wiążą się z wychowaniem dziecka o zaburzeniach psychosomatycznych, wynikających z zażywania przez matkę narkotyków w czasie ciąży oraz poczucia odrzucenia, jakie starsze dziecko odczuwa po przyjściu na świat młodszego rodzeństwa. Obydwie kwestie splatają się w kreacji Evie, dziewczynki mierzącej się z problemami zarówno natury zdrowotnej, jak i wyraźnie cierpiącej z powodu odstawienia na boczny tor przez rodziców. Jedno muszę przy tym przyznać Sanjidzie Kay, że w trafny sposób udało jej się zarysować ten drugi problem mimo narracji pierwszoosobowej prowadzonej przez jej matkę. Kobieta wyraźnie faworyzuje młodsze dziecko, mimo że nie dopuszcza tego do swojej świadomości.


Biorąc pod uwagę całość, książka zdecydowanie nie spełniła pokładanych w niej nadziei. To całkiem dobrze napisana powieść obyczajowa, której daleko jednak do thrillera, a tym bardziej powieści psychologicznej. Ot, lektura na letnie popołudnie, która prawdopodobnie uleci z pamięci wkrótce po jej zakończeniu.

Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze