"Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson

Czy weszlibyście do domu stojącego na kurzych łapach, gdyby taki stanął na Waszej drodze, czy raczej w popłochu byście stamtąd uciekli?  




Dla Marinki drewniana chatka, wędrująca po świecie na dwóch potężnych nogach, to jedyna znana rzeczywistość. Dziewczynka od wczesnego dzieciństwa mieszka ze swoją babcią, a jest nią nie byle kto, bo sama Baba Jaga, pomagając jej w wypełnianiu obowiązków związanych z przeprowadzaniem dusz do zaświatów i przygotowując się do przejęcia w przyszłości roli Strażniczki. Problem w tym, że samotne życie, w którym nie ma miejsca na zabawę z rówieśnikami, a wszyscy nowopoznani to dusze, które zmierzają ku swemu przeznaczeniu, nie jest tym, czego oczekuje od życia żywiołowa i zbuntowana dwunastolatka. Łamiąc kolejne zasady, dziewczynka doprowadza do serii wydarzeń, po których już nic nie będzie takie samo. Tylko czy będzie w stanie udźwignąć tego konsekwencje? 

Baba Jaga jest najczęściej przedstawiana jako wiedźma czyhająca na zabłąkane dzieci (dorosłymi chyba też by nie pogardziła), wabiąca je do swego domu i pożerająca do ostatniej kosteczki. Sophie Anderson przedstawia w swojej powieści alternatywną wizję tej postaci. Owszem, nadal mieszka w chatce, która na pierwszy rzut oka wzbudza lęk, zwłaszcza gdy jest otoczona ogrodzeniem z ludzkich kości. Jej wygląd również wzbudza ambiwalentne uczucia, podobnie jak stronienie od innych i chowanie się po lasach lub innych ostępach. Mamy tu jednak do czynienia ze staruszką, która oddana jest przede wszystkim pracy Strażniczki, pomagającej zabłąkanym duszom przejść przez Bramę oraz... swojej wnuczce, która niestety, nie potrafi tego docenić. 

Marinka wchodzi w fazę buntu z pełną mocą, egoizmem i zaślepieniem. Buntuje się przeciwko regułom, które towarzyszyły jej od maleńkości. Nie zgadza się na to, by całe życie spędzić tak jak jej babcia. Tęskni za rówieśnikami, za zabawą i wolnością. Ba, brakuje jej po prostu żywego towarzysza zabaw, ma dosyć spędzania czasu tylko z duszami zmarłych, szukających wytchnienia i porozumiewających się w języku, który nie do końca jeszcze rozumie. I jest to właściwie zrozumiałe. Kto nie buntował się choć trochę mają lat naście, niech pierwszy rzuci w nią złym słowem lub książką w kąt. Pod tym względem postać dziewczynki jest wykreowana wiarygodnie, co nie umniejsza faktu, że jest irytująca, a jej zachowania egocentryczne i niszczycielskie dla otoczenia. Szkoda tylko staruszki, która oddała jej swoje serce i coś znacznie więcej. Może jednak to spojrzenie dorosłego, a dzieci i młodzież odbiorą Marinkę w bardziej tolerancyjny sposób? 

Spośród bohaterów znacznie sympatyczniejsze wrażenie wywiera... tytułowy dom. Trzeba bowiem zaznaczyć, że nie jest to po prostu zwykła chatka, tyle że wzbogacona o nowe szczegóły anatomiczne. Dom ma własną wolną wolę i uczucia; wprawdzie nie potrafi mówić, ale doskonale porozumiewa się z otoczeniem za pomocą innych dźwięków, poruszając okiennicami, a czasem w zupełnie niesamowity sposób. Jest czasem bardziej ludzki niż niejeden człowiek, a co za tym idzie, można go skrzywdzić równie łatwo, jak każdą istotę obdarzoną umysłem i sercem. 


Na okładce powieści (swoją drogą przepięknej graficznie) widnieje hasło, że jest to “magiczna baśń folklorystyczna o sile przyjaźni i rodzinnych więzów”. Z pierwszą częścią jak najbardziej się zgadzam i jest to jeden z jej najmocniejszych atutów (folklor, zwłaszcza słowiański, zawsze na plusie), natomiast nie do końca przekonuje mnie druga część. Jest to raczej opowieść o dorastaniu i szukaniu własnej drogi, co często jest niełatwe i okupione błędami. To także historia o mierzeniu się z własnym przeznaczeniem, o tym, że nie zawsze chcieć, to móc, że czasem trzeba po prostu pogodzić się z rzeczywistością, nawet jeśli bywa bolesna. Suma summarum, to mądra opowieść, która trafia do serca, ale i do wyobraźni. Warto sięgnąć, nie tylko mając naście lat. 

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze