"Twierdza" F. Paul Wilson

To był całkiem dobry weekend. Odpoczęłam od pracy, obejrzałam dwa sezony Czarnego punktu na Netfliksie i pochłonęłam Twierdzę F. Paula Wilsona. Akumulatory na nadchodzący tydzień naładowane. Oby wystarczyły przynajmniej do środy. 




Twierdza podbiła serca miłośników horroru już w latach 80. Od tego czasu cieszy się mianem swoistej klasyki wampirycznej grozy i jest regularnie wznawiana (w Polsce właśnie ukazała się po raz trzeci, w nowym tłumaczeniu i porządnym, twardym wydaniu. Brawo Vesper!). Możliwe, że oglądaliście też jej filmową adaptację. Tu mała uwaga - sam Wilson był nią rozczarowany, więc jeśli macie za sobą seans, to i tak raczej warto poznać pierwowzór. 

Akcja toczy się w Rumunii w czasie II Wojny Światowej. Niemiecki oddział ma za zadanie utrzymać posterunek w twierdzy zbudowanej na jednej z karpackich przełęczy. Średniowieczna budowla jest owiana wśród miejscowych złą sławą, nie zbliża się do niej nikt z wyjątkiem mężczyzn pochodzących z jednego rodu, którzy od pokoleń zajmują się utrzymaniem budowli w idealnym stanie. Płaci im pośrednik; nikt nie wie, do kogo należy budynek. Pewne jest za to co innego - nikt dotąd nie spędził w nim spokojnej nocy i nawet przypadkowi wędrowcy uciekają z niej jak najszybciej. 

Nie zwracając uwagi na lokalne plotki naziści z miejsca zajmują twierdzę. I już pierwszej nocy przekonują się, że popełnili błąd. W bestialski sposób ginie jeden z pełniących wartę żołnierzy. Kolejnej nocy następy. Schemat powtarza się z przerażającą regularnością. Coś przebudziło się w trzewiach fortecy i nie spocznie, dopóki nie zaspokoi głodu. 

Na pierwszy rzut oka Wilson stworzył typową opowieść o wampirach. Rumunia, średniowieczny zamek i czające się w nim pradawne zło, które wychodzi nocą, by polować na swe ofiary. Fani Miasteczka Salem powinni być usatysfakcjonowani. Zwłaszcza w pierwszej połowie książki, gdy nie wiadomo jeszcze do końca, co naprawdę dzieje się w fortecy, czuć narastającą grozę.  

To co jest naprawdę dużym plusem i wyróżnia, a przynajmniej powieść na tle innych wampirycznych historii, to umiejscowienie w czasie jej akcji oraz wplecenie w nią wątku nazistów oraz żydowskiego naukowca. Z jednej strony dało to autorowi możliwość zestawienia dwóch rodzajów zła - tego pierwotnego, wymykającego się logice i które jest źródłem mrocznych legend oraz czysto ludzkiego, mającego tu twarz nazistów pozbawionych drobnych nawet ludzkich odruchów i zdolnych do niewyobrażalnego okrucieństwa wobec drugiego człowieka. I czasem aż trudno podjąć decyzję, które z nich jest gorsze. 

Z drugiej strony pojawienie się na scenie uczonego, będącego głęboko wierzącym Żydem, dało możliwość nowej interpretacji znanej dotąd symboliki związanej z wampirami. Dlaczego oddziałuje na nie krzyż? Czy ma to znaczenie religijne i związek z Chrystusem? Jeśli tak, to podważa całą religię, w jakiej został wychowany profesor. Jeśli nie, to z czym jest związane? Rozwiązanie jest całkiem przekonujące i świeże, ostatecznie dalekie też od opowiadania się autora po stronie jednej, słusznej wiary. 

To co nie do końca mnie przekonało to pojawienie się wątku romantycznego i samo zakończenie. Za bardzo przypomina filmy klasy B z czasów, gdy powstawała książka (co może je częściowo wyjaśniać). Nie było już czuć grozy, zdążyła się rozwiać, a szkoda. 

Niemniej, nie wpływa to jakoś znacząco na odbiór całości. Twierdzę czyta się naprawdę dobrze. Jest mrocznie i krwawo, a sceneria tylko to podkręca. Fani grozy powinni być jak najbardziej usatysfakcjonowani. 

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Vesper. 

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze