Raya Bradbury’ego znałam dotąd głównie jako pisarza fantastyki. Ujął mnie dystopijną powieścią 451° Farenheita, zachwycił zbiorami opowiadań - Kroniki Marsjańskie, Człowiek Ilustrowany oraz Złociste Jabłka Słońca. Opowiadały one głównie o przyszłości, przynajmniej z punktu widzenia autora, teraz przyszła kolej, by sprawdzić, jak poradził sobie z powrotem do przeszłości, zaprawionym nutką grozy.
Green Town to zbiór czterech tytułów, składających się z powieści i opowiadań, połączonych ze sobą wspólnym mianownikiem – niewielkim, prowincjonalnym miasteczkiem, w którym to co codzienne i zwykłe zdaje się zaprawione magią. A może czar ten to jedynie nostalgia za minionym dzieciństwem i czasami, które już nie powrócą?
Słoneczne wino oraz jego kontynuacja, Pożegnanie lata, to na poły biograficzne wspomnienia Bradbury’ego z czasu, gdy dzieciństwo nieuchronnie ma się ku końcowi. Podobnie jak pewne lato z końca lat 20. XX w. Główni bohaterowie, bracia Doug i Tom, celebrują swe letnie rytuały, pozornie niewiele znaczące wydarzenia, które dla nich urastają do rangi czegoś wielkiego i niezapomnianego. Założenie nowych, letnich tenisówek, wyrabianie z dziadkiem wina z mleczy, tytułowego słonecznego wina, będącego niejako esencją letnich dni i przygód. To opowieść bardzo nostalgiczna, liryczna, często wzruszająca, czasem zaprawiona goryczą. Zupełnie pozbawiona fantastycznej otoczki, odmienna od tego, czego oczekiwałam, chociaż nadal apetyczna. Nie będę jednak ukrywała, że znacznie bardziej przypadły mi do gustu dwie kolejne książki wchodzące w skład zbioru.
Letni ranek, letnia noc to kilkadziesiąt króciutkich opowiadań, liczących często po trzy-cztery strony, czasem nieco dłuższych. Nadal jesteśmy w Green Town, w niektórych możemy spotkać Douga i Toma, inne opowiadają o pozostałych mieszkańcach miasteczkach. To opowieści o miłości i różnych jej obliczach, o grozie, która może kryć się w czymś pozornie zwyczajnym. Są tu historie zupełnie zwyczajne, ale i takie zaprawione elementami nadnaturalnymi, a może to jedynie bujna wyobraźnia płata bohaterom i czytelnikowi figle?
I wreszcie wisienka na torcie, czyli Jakiś potwór tu nadchodzi. Początkowo trudno było mi się w nią wczytać. Opowieść o dwóch przyjaciołach, Willu i Jimie, nie porywa od pierwszych stron, ale za to rozkręca się dosyć szybko. Chłopcy najpierw spotykają pewnego ekscentrycznego sprzedawcę piorunochronów, a następnie są świadkami przyjazdu do miasta nietypowego lunaparku. Tylko oni dostrzegają, że czai się w nim groza, a to co inni mieszkańcy postrzegają jako elementy rozrywkowe, w rzeczywistości jest dla nich śmiertelnym zagrożeniem. Czy chłopcy będą w stanie przezwyciężyć czyhające na nich Zło?
Lektura całego tomu zajęła mi ponad tydzień, głównie za sprawą pierwszych dwóch tytułów. Czytało mi się je dobrze, lecz jednocześnie po kilkunastu-kilkudziesięciu stronach ich mocno poetycka, nacechowana emocjonalnie forma przyprawiała o pewne zmęczenie. Kiedy już doszłam do Letniego ranku, letniej nocy sprawy potoczyły się szybko, a ostatnią część “łyknęłam” w jedno popołudnie i wieczór. W całym zbiorze widać wielką apoteozę dzieciństwa i młodości. Nie sposób nie dostrzec pewnych związków z twórczością Stephena Kinga, który na pewno nie raz i nie dwa zaczytywał się w Bradburym. Z punktu widzenia fanki Mistrza Horroru, to dodatkowy smaczek.
Mówiąc krótko, polecam!
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań Trójka e-pik.
Sprawdź inne książki z kategorii fantastyka w księgarni Tania Książka.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuje Księgarni Tania Książka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz