Należę pewnie do nielicznego grona miłośników powieści historycznych, którzy jeszcze nie sięgnęli po Filary Ziemii Kena Folletta. Postanowiłam to nadrobić, ale od nieco innej strony, sięgając po prequel słynnej trylogii, czyli Niech stanie się światłość. I powiem Wam jedno, to naprawdę wyśmienita lektura!
Akcja powieści toczy się ponad sto lat przed wydarzeniami opisanymi w Filarach..., dlatego bez problemu mogą po nią sięgnąć zarówno czytelnicy, którzy już znają poprzednie książki Folletta, jak i ci, dla których to dopiero pierwsze spotkanie z twórczością autora. Jestem tego najlepszym dowodem.
Jest rok 997. Anglią na zmianę wstrząsają ataki wikingów na zachodzie oraz Walijczyków na wschodzie. Do tego dochodzą ambicje ealdormanów, którym niekoniecznie jest w smak pełne podporządkowanie się władzy królewskiej. Zwłaszcza jeśli zaangażowany w inne sprawy władca nie jest w stanie wyciągnąć wobec nich praktycznie żadnych konsekwencji. To wieki średnie, ciemne i mroczne, doskonałe dla ludzi pragnących władzy, dla osobników pozbawionych skrupułów, ale za to napędzanych chciwością i żądzą krwi.
W niewielkiej osadzie Dreng’s Ferry splatają się losy trojga bohaterów - młodego szkutnika, który po najeździe wikingów na jego rodzinne miasto, musi wraz z rodziną szukać nowego miejsca do życia, mnicha idealistycznie patrzącego na świat i pragnącego walczyć z otaczającą go niegodziwością, zwłaszcza jeśli dostrzega ową niegodziwość wśród sług Kościoła oraz świeżo poślubionej żony miejscowego ealdormana, zmuszonej do walki o należną jej pozycję i szacunek. Przyjdzie im się zmierzyć z ludzką podłością, zdradą i niesprawiedliwością, a wszystko to za sprawą człowieka, którego ambicje dorównują jedynie jego żądzy władzy, wyrachowaniu i chciwości, biskupa Shiring.
Follett serwuje nam w swojej powieści wszystko to, co tak cenię sobie w powieściach historycznych – doskonale przedstawione tło historyczne oraz realia epoki, świetnie skrojonych bohaterów (zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych) oraz wciągającą fabułę. Akcja toczy się na przełomie X i XI wieku, warunki życia oraz higiena z perspektywy współczesnego człowieka zdają się koszmarne. I nie ważne, czy jesteś zwykłym wieśniakiem, czy możnym. Mimo że w niektórych częściach Europy niewolnictwo było już zniesione, na angielskich ziemiach nadal ma się zupełnie dobrze. Niewolnym można było stać się w wyniku najazdu osady, w której się mieszkało, ale również z powodu ubóstwa. Ludzie byli gotowi oddać siebie i swoje rodziny w ręce bogatszych właścicieli, byle tylko mieć czym zaspokoić głód.
Interesujący jest także obraz Kościoła, nasuwający skojarzenia z tym, co zaprezentował w swoich Wojnach Wikingów Bernard Cornwell. Przede wszystkim służba w Kościele oznaczała władzę, profity i przywileje. Znaczna część księży miała żony, kochanki i gromadki dzieci. Ci, którzy osiągnęli wysoką pozycję w kościelnej hierarchii rzadko dokonywali tego dzięki mądrości i świątobliwemu życiu, a raczej dzięki wpływom, koneksjom i korupcji. W opozycji do takiego wizerunku kleru, stoją tu mnisi, chociaż nie wszyscy. Wśród nich także można bowiem dostrzec takich, którym łatwiej przymknąć oczy na niegodziwość i podłość...
Niech stanie się światłość liczy niemal 800 stron, a jednak czyta się ją jednym tchem. Jeśli lubicie powieści historyczne, nie będziecie rozczarowani. Gorąco polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz