Brakowało mi ostatnio dobrego fantasy. Pod względem literackim ostatnie tygodnie, by nie rzec miesiące wręcz, upłynęły mi w klimatach kryminalno-obyczajowych. Dlatego z prawdziwą przyjemnością ponownie zanurzyłam się w kultowy już cykl Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana. W końcu, jak już wracać do jakiegoś gatunku, to z przytupem i wybierając najlepszych, prawda?
Wschodzący Cień to czwarty tom cyklu i jak dotąd najdłuższy ze wszystkich. Liczy ponad 1200 stron, a jednak jego lektura zajęła mi zaledwie kilka dni. Wprawdzie przez pierwszych kilkadziesiąt stron miałam pewien problem, by wczuć się w pełni w klimat powieści - poprzedni tom czytałam dziewięć miesięcy temu i część wydarzeń wywietrzała mi z głowy, ale kiedy już “zaskoczyło”, powieść czytało mi się wyśmienicie.
Bieżący tom, mimo że tak obszerny, można właściwie potraktować jako obszerne wprowadzenie do właściwej historii Randa al'Thora i walki z Cieniem, będącą jego przeznaczeniem. Śledzimy wyboistą drogę, jaką musi pokonać, by sprostać swemu losowi. Rand w niczym nie przypomina już niewinnego chłopca z pierwszego tomu. Odkryte pochodzenie i zdolności sprawiły, że musiał stwardnieć, wyzbyć się wszelkich skrupułów i myśleć nie o sobie, a losach świata. A może po prostu to początek przepowiadanego mu szaleństwa?
Jednocześnie śledzimy losy przyjaciół Randa, Perrina Złotookiego oraz Mata, którzy także mierzą się ze swym przeznaczeniem, chociaż w zupełnie inny sposób. Kolejne wątki są poświęcone Egwene, Elayne i Nynaeve, obdarzonym umiejętnościami władania Mocą. Zamiast oficjalnie dalej szkolić się na Aes Sedai, przyjaciółki wyruszają na poszukiwanie zdrajczyń, zaprzysięgłych Cieniowi. Czy mają jednak jakiekolwiek szanse, skoro brakuje im doświadczenia i pełnej wiedzy?
Główne wątki są dodatkowo przeplatane pomniejszymi. Dzieje się tu naprawdę wiele. Wraz z bohaterami wędrujemy po bezdrożach pustyń, gdzie żyją Aielowie, płyniemy statkami wraz z Ludem Morza, podglądamy spiski knute w Białej Wieży oraz wracamy do Dwu Rzek, gdzie wszystko się zaczęło, a które obecnie stają przed podwójnym zagrożeniem, czyhającym zarówno ze strony Białych Płaszczy, jak i grasujących band trolloków.
Mnogość przeplatających się wątków sprawia, że lektura wciąga z każdą stroną, a my coraz silniej przywiązujemy się do bohaterów. Kibicujemy im, współodczuwamy ich obawy i pragnienia. Zdają się prawdziwymi ludźmi, targają nimi uczucia tak dobrze nam znane na co dzień. Nie ma tu miejsca na płaskich, papierowych bohaterów, którzy nie wahają się, nie boją, nie pragną czasem porzucić przeznaczenia na rzecz prostego, ale spokojnego życia. Nie ma miejsca na krystaliczne, nierealne postaci; w każdym elementy dobra i zła walczą ze sobą, każdy ma chwile słabości, ale też momenty chwały.
Autor nie daje swoim bohaterom taryfy ulgowej. Świat, który stworzył jest fascynujący i bogaty, zachwyca swą różnorodnością, ale jednocześnie pogrążony w chaosie i stojący u progu jednej z największych wojen, mającej przesądzić o jego przyszłości. To wojna nie tylko między ludźmi, ale też stworzeniami i istotami, dotąd uważanymi za postaci z legend i dawnych opowieści. Koło Czasu zatoczyło kolejny obrót, a historia powtarza się, chociaż nie do końca i nie zawsze tak, jak można by oczekiwać.
Mówiąc krótko, kolejna odsłona cyklu jest równie dobra, co poprzednie, a jednocześnie zaostrza apetyt na więcej. Jeśli szukacie dobrego, klasycznego fantasy, Koło Czasu będzie doskonałym wyborem.
Przeczytaj także:
1. Oko świata
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Trójka e-Pik.
Komentarze
Prześlij komentarz