Kolejny “Artefakt” już za mną. Tym razem padło na mocno wychwalane Małe, duże Johna Crowleya, laureata nagrody World Fantasy Award. To zobowiązuje i podnosi poprzeczkę, tylko że czytelnicze rozczarowanie w przypadku niewypału może okazać się boleśniejsze niż w przypadku sięgnięcia po przypadkową powieść.
Akcja toczy się w Edgewood, niesamowitej posiadłości, kryjącej w sobie znacznie więcej niż to z pozoru wygląda, kryjącej dosłownie i w przenośni inny, magiczny świat. Pewnego dnia przybywa do niego Smoky Barnable. Wędruje na pieszo, aby poślubić mieszkającą w tu Daily Alice Drinkwater. Dlaczego maszeruje, mimo że mógłby przyjechać samochodem? Ponieważ stanowi to część Opowieści. To właśnie Opowieść napędza i kieruje życiem wszystkich mieszkańców Edgewood. A czym jest owa Opowieść? Baśnią, mitem, magią. Tylko przeniesioną do świata rzeczywistego.
Przyznaję bez bicia, że jako czytelniczka mam bardzo duży problem z oceną tej powieści. Z jednej strony, nie da się ukryć, że robi wrażenie. Nie przedstawionymi w niej wydarzeniami, bo akcji tu właściwie niewiele, ale atmosferą - bajeczną, lecz gęstą, czasem wręcz przytłaczającą, a w innych fragmentach oniryczną. Crowley stworzył niesamowity świat, splatając najróżniejsze motywy i nawiązania; znajdziecie tu echa baśni, mitów, folkloru i klasycznych powieści. Wszystko przemieszane razem, a potem zaserwowane na nowo. Realizm magiczny chyba nigdy nie był tak bardzo “realny” i “magiczny” jednocześnie, jakkolwiek dziwnie może to zabrzmi.
I właśnie określenie “dziwna” również doskonale pasuje do tej pozycji i z tego też względu pojawia się pewien zgrzyt. Powieść jest solidna objętościowo, liczy blisko 700 stron, a jednak gdybym miała ją w miarę dokładnie streścić, byłoby ciężko. Równie trudno byłoby opowiedzieć, o czym tak naprawdę jest. Mamy tu bowiem bohaterów, mamy niesamowite miejsce akcji, mamy nawiązanie intrygi, świat ludzi i świat istot magicznych, wróżek czy elfów, jednym słowem mamy ogromny potencjał, a jednak lektura miejscami nudzi. Owszem, są fragmenty wciągające, ale przeplatają się regularnie z takimi, po których po prostu przebiega się wzrokiem... A może to tylko ja tak marudzę?
Małe, duże jest zaliczane do ścisłego kanonu fantasy. Zachwycali się nią Andrzej Sapkowski i Ursula le Guin. Krytycy przyrównywali ją do Stu lat samotności Marqueza. Mnie nie porwała, ale cieszę się, że ją przeczytałam, choćby z powodu powyższych argumentów. Jeśli lubicie fantastykę i chcecie zagłębić się w dzieła, które ją kształtowały jako gatunek, warto przeczytać. A może Was oczaruje?
Sprawdź inne książki z kategorii Nowości w Księgarni Tania Książka.
Komentarze
Prześlij komentarz