Kolejna powieść Shirley Jackson już za mną. Po świetnym, niezwykle klimatycznym Zawsze mieszkałyśmy w zamku sięgnęłam po najsłynniejszą bodajże pozycję w dorobku pisarki, Nawiedzony dom na wzgórzu. I chociaż poprzednia książka podobała mi się bardziej, muszę przyznać jedno – Amerykanka naprawdę miała talent do tworzenia niesamowitej, przyprawiającej o ciarki atmosfery.
Tytułowy dom to owiana złą sławą rezydencja, w której doktor John Montague postanawia przeprowadzić eksperyment raz na zawsze potwierdzający lub zaprzeczający istnienia zjawisk paranormalnych. Do udziału zaprasza troje asystentów - dwie kobiety, Eleanor i Theodorę, mające pewne zdolności parapsychiczne, oraz Luke’a, krewnego właścicieli i przyszłego spadkobiercę posiadłości. Na miejscu gości witają państwo Dudley, zajmujący się na co dzień rezydencją. Chociaż słowo “witają” jest tu przesadą - oboje od pierwszej chwili starają się zniechęcić przybyłych do noclegu w domu.
Nieomal każdy dom, jeśli przyjrzeć mu się pod niewłaściwym kątem, może zrobić na obserwatorze bardzo humorystyczne wrażenie. Nawet mały komin albo choćby i mansardowe okienko, przypominające dołeczek na policzku, potrafi wzbudzić w przechodniu poczucie braterstwa. Jednakże dom tak arogancki, tak przepełniony nienawiścią i zawsze tak mający się na baczności, może być tylko zły. Dom ten sprawiał wrażenie, że uformował się sam, zespalając się podług własnego, potężnego planu pod rękami budowniczych. Sam stworzył swą specyficzną konstrukcję linii i kątów i wzniósł swój olbrzymi łeb do nieba bez żadnego przyzwolenia ze strony ludzkości. Był to dom pozbawiony wszelkiej życzliwości, nigdy nie nadający się do zamieszkania. Nie było tu miejsca dla ludzi, dla miłości ani dla nadziei.
Już w momencie przekroczenia bramy goście odczuwają złowrogą atmosferę tego miejsca. Szczególnie intensywne wrażenie budynek wywiera na Eleanor, zmagającej się z kompleksami i żałobą po zmarłej matce, opiece nad którą poświęciła kilkanaście lat swojego życia. Coś czai się w murach domu, skażonego nieprzyjemną przeszłością. Coś, co trudno nazwać i zdefiniować, lecz co z pewnością wkrótce wszystkim objawi swoje oblicze.
Tak jak wspomniałam wcześniej, Jackson ponownie stworzyła niepokojący, duszny klimat, która podkreśla na każdym kroku złowrogą atmosferę otaczającą miejsce akcji. Bohaterowie doświadczają zdarzeń makabrycznych i niewytłumaczalnych, które – co sprawia, że są jeszcze bardziej złowieszcze - nie są słyszalne i widzialne dla wszystkich w ten sam sposób. Dom na Wzgórzu zdaje się samodzielnie wybierać swoje ofiary i ulubieńców, co czasem może być zdumiewająco zbieżne.
Powieść Shirley Jackson ukazała się po raz pierwszy w 1959 r. i niejako stworzyła podwaliny pod późniejsze opowieści o nawiedzonych domach. Hołdem i ukłonem w jej stronę jest chociażby Piekielny dom Richarda Mathesona, zawierający liczne odniesienia do Nawiedzonego domu, a nawet bardzo zbieżny zarys fabularny.
Licząca już ponad sześćdziesiąt lat powieść grozy nadal robi wrażenie, chociaż raczej nie zmrozi Wam krwi w żyłach. Z pewnością za to będzie intrygującą lekturą, zwłaszcza jeśli sięgniecie po nią wieczorem, gdy za oknami zapadnie już zmierzch.
Za możliwość lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Replika.
Komentarze
Prześlij komentarz