Katarzyna Puzyńska, jedna z najpoczytniejszych obecnie autorek polskiej sceny kryminalnej, ruszyła na podbój nowego gatunku – fantastyki. Chąśba łączy w sobie starosłowiańską mitologię i folklor, magię oraz elementy kryminalne, z którymi pisarka jest chyba nierozerwalnie związana.
Spokój niewielkiego grodziska burzy zabójstwo karczmarki. Ciało kobiety odnajduje w niecodziennych okolicznościach jej dużo młodszy mąż, który z miejsca zostaje uznany za mordercę. Gdy ucieka, kasztelan wysyła jego śladem sędziwego, lecz nadal pełnego werwy kata. Wkrótce losy obydwu mężczyzn splatają się, a na ich drodze na dodatek staje dziewczyna, w której kat szybko rozpoznaje boginkę zimy i śmierci, Marzannę.
Trójka bohaterów wspólnie stara się rozwiązać sprawę śmierci Grubej Bolemiry, zwłaszcza że ma ona niewątpliwie związek z kradzieżą, do której doszło w grodzisku. Ze świątyni zniknęła tarcza należąca do temperamentnego boga wojny i wiosny, Jarowita, a ponieważ lada chwila nadejdą Jare Gody i bóstwo pojawi się w grodzisku, mieszkańców mogą czekać duże kłopoty.
Bardzo lubię twórczość Puzyńskiej i uwielbiam starosłowiańskie klimaty, dlatego z niecierpliwością wyczekiwałam Chąśby już po pierwszych jej zapowiedziach. Jednak to co jest wyśmienite oddzielnie, w zestawieniu niekoniecznie dobrze smakuje. Nie zrozumcie mnie źle, książka nie jest zła, tylko zaledwie poprawna, a po autorce z kilkunastoma książkami w dorobku spodziewałam się jednak czegoś lepszego.
Zacznijmy od tego co dobre, czyli od pomysłu na fabułę. Tu jest naprawdę nieźle. Kto czytał kryminały Puzyńskiej, ten wie, że potrafi ona nieźle namącić czytelnikowi w głowie, a jej wyobraźnia - zwłaszcza tam, gdzie mowa o zbrodni – pracuje na bardzo wysokich obrotach. I to jest dobre, to mi pasuje. Tu jednak warto dodać jedno słowo sprostowania, prawdopodobnie kluczowe dla odbioru całej powieści. Wbrew zapowiedziom Chąśba nie jest książką skierowaną do dorosłego fana fantastyki. Zbyt wiele tu uproszczeń, zbyt czarno-biali są jej bohaterowie, by nie uwierało to podczas lektury. Jeśli jednak potraktujemy ją jako pozycję dla nastolatków, to może się okazać całkiem niezłym pomysłem.
Poza tym co wspomniałam wyżej, podczas czytania przeszkadzały mi jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze, mimo że naprawdę kocham słowiańską fantastykę, tak w tym przypadku odniosłam wrażenie, że autorka chciała zbyt wiele elementów i motywów upchnąć w jedną powieść. Niektóre z nich nie wnoszą nic do fabuły, zdają się jedynie dekoracyjnym elementem, który ma pobudzić ciekawość, ale de facto są zbędne (jak choćby postać wąpierza).
Po drugie i ważniejsze, mamy do czynienia z powieścią, której akcja toczy się w bliżej niesprecyzowanej, ale bardzo odległej przeszłości (odniesienie do rzeki Drwęcy każe nam przypuszczać, że jest to świat nie wymyślony, a nasz, realny), tymczasem bohaterowie używają języka na wskroś współczesnego. I nie chodzi tu tylko o sposób wysławiania się, czy myślenia, ale też o słownictwo, którego absolutnie znać nie powinni, bo nijak nie pasuje do epoki, jak choćby “nielegalny”, “inżynier” (sic!), czy choćby wspomniany wcześniej “kasztelan”, który pojawił się w użyciu dopiero koło XII w. Wrzucanie co jakiś czas archaizmów w stylu tytułowej “chąśby”, strawy czy “swaćby” nic tu nie da.
Na koniec pozostała jeszcze jedna uwaga. Książka ma dosyć nietypową formę, nawiązującą do powieści paragrafowych. Główna oś fabularna obejmuje kolejne gawędy, natomiast co jakiś czas możemy trafić na “Drogowskazy”, które przenoszą nas do “Anegdot”, będących uzupełnieniem niektórych wątków. Początkowo jest ich sporo i mogą nieco rozpraszać, wraz z rozwojem akcji jest ich już nieco mniej.
Podsumowując, mimo że liczyłam na wyśmienitą lekturę, jestem trochę rozczarowana. Książka ma potencjał, ale nie został on w pełni wykorzystany. Zdecydowanie lepiej niż fantastyka, wypadają powieści kryminalne autorki. Dla jej fanów Chąśba może być za to interesującą odskocznią i ciekawostką.
Za możliwość lektury dziękuję
Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Komentarze
Prześlij komentarz