Australia ma w sobie coś hipnotyzującego, dla wielu zdaje się Ziemią Obiecaną, na której możliwe jest życie bez trawiących nas w Europie większości problemów. W tym sielankowym wizerunku jak cierń tkwi jednak okrutna i barbarzyńska polityka, jaką przez wiele lat prowadziły władze amerykańskie wobec rdzennej ludności. I dlatego powieści takie jak Plon, są tak niezmiernie ważne.
August ma dwadzieścia kilka lat i po długim czasie nieobecności w kraju wraca do Australii na pogrzeb ukochanego dziadka. Ponowna obecność w rodzinnym domu zmusza ją do zmierzenia się z bolesnymi wspomnieniami oraz refleksją nad własnym pochodzeniem i tożsamością. Śmierć Alberta Gondiwindi zbiega się w czasie z wygaśnięciem stuletniej dzierżawy ziemi, mającej teraz przejść w ręce jednej z agresywnych spółek kopalnianych, co oznacza utratę domu całej rodziny.
Główna oś fabularna przeplata się z fragmentami listów z początku XX wieku, których autorem był wielebny Greenleaf, jeden z założycieli Misji Luterańskiej Prosperous dla Autochtonów, działającej wówczas na miejscu współczesnego domu Gondiwindich. Prawdziwym smaczkiem są jednak fragmenty monumentalnego słownika, jaki Albert Gondiwindi spisał w ostatnich latach swego życia. Wychowany z dala od rodziny, odseparowany od bliskich w ramach bezdusznej australijskiej polityki, mężczyzna chciał zachować dla swych potomków ślad ich dziedzictwa kulturowego. Każde słowo opatrzone jest nie tylko tłumaczeniem, ale też historią bądź anegdotą, a czasem bolesnym wspomnieniem.
Plon to swoisty hołd złożony rdzennej ludności Australii, a w szczególności ludowi Wiradjuri, bo to ich język wykorzystała autorka powieści we wspomnianym słowniku. Był on jednym z licznych języków utraconych w trakcie brutalnej kolonizacji, lecz udało się go odzyskać i zachować. Historia fikcyjnej rodziny Gondiwindi Tara June Winch to pretekst do opowiedzenia o krzywdach, jakie spotkały aborygeńską ludność ze strony najpierw kolonizatorów, a później oficjalnych władz Australii. Represje i dehumanizacja nie tyczyły się tylko odbierania ziemi i traktowania jak gorszy gatunek, prawdziwą grozę wywołuje świadomość, że praktyka zabierania dzieci, które oddawano do adopcji bądź (znacznie częściej) umieszczano w przytułkach lub katolickich instytucjach, trwała aż do lat 70. XX wieku.
Naszym ludziom wypowiedziano wojnę. I w tej wojnie największą ofiarą była kultura. […] Kultura nie może się bronić, prawda? […] Proszę, nie bądź ofiarą, Augie. Ta droga jest łatwa. Nigdy nie pozwoliłam Albowi nią pójść. Ofiarą jest teraz ten kraj, ta ziemia.
Mimo że autorka głośno opowiada o krzywdzie, jaka spotkała Aborygenów, jej opowieść nie jest martyrologiczna. Wręcz przeciwnie, tchnie nadzieją, nieco na przekór smutkowi i poczucie niesprawiedliwości, za którą nie można wziąć już odwetu.
Podsumowując, Plon to powieść ważna, poruszająca do żywego, zmuszająca do zmierzenia się z całą gamą emocji. Gorąco polecam!
Recenzja napisana dla portalu Duże Ka.
Komentarze
Prześlij komentarz