"Zimowe nawiedzenie" Dan Simmons

Niemal równo pięć lat temu przeczytałam Letnią noc Dana Simmonsa, horror porównywany z kultową powieścią Stephena Kinga To. Teraz przyszła kolej na Zimowe nawiedzenie, będące jej zgrabnym uzupełnieniem.


Po wydarzeniach, które miały miejsce w Letniej nocy, minęło ponad czterdzieści lat. To właśnie wtedy grupa jedenastolatków musiała zmierzyć się z potężną złą siłą, która nawiedziła prowincjonalne miasteczko Elm Haven. Udało im się ją pokonać, ale zapłacili za to wysoką cenę. Teraz jeden z nich, Dale Stewart, powraca do rodzinnego miasteczka. Nie pamięta tego, co wydarzyło się przed laty – jego umysł wyparł ówczesne wydarzenia, w jego pamięci pozostały jedynie same strzępki wspomnień.

Dale wynajmuje położony na uboczu dom, w którym dawniej mieszkał jego przyjaciel z dzieciństwa. Ma zamiar skupić się na pisaniu powieści, a jednocześnie ochłonąć po rozstaniu z żoną. Jednak już od pierwszego dnia doświadcza zjawisk, które trudno logicznie wyjaśnić, a z każdym dniem nabiera coraz większego przekonania, że z jego nowym domem jest coś poważnie nie tak.

Zacznijmy od tego, że po Zimowe nawiedzenie warto sięgnąć dopiero po lekturze Letniej nocy – jest w niej wiele odniesień do pierwszej z powieści, a poza tym odwrotna kolejność nie miałaby sensu ze względu na spojlery. Muszę też od razu zaznaczyć, że Letnia noc jest zdecydowanie lepsza, obszerniejsza i bardziej rozbudowana. Zimowe nawiedzenie warto potraktować jako jej uzupełnienie, swego rodzaju ciekawostkę skierowaną głównie do fanów autora.

Do pewnego stopnia mamy tu do czynienia z dosyć klasyczną opowieścią o duchach, które nawiedzają głównego bohatera. Na ile są one wynikiem traumy i wypartych wspomnień, a na ile ich źródłem jest nadal obecne w miasteczku Zło, tego do samego końca nie będziemy pewni. Przynajmniej nie w stu procentach.

Simmons stopniuje grozę, chociaż jej pierwszy przedsmak możemy poczuć już na pierwszych stronach powieści. Pierwsza wizyta w nowym domu pozostawia Dale'a z przekonaniem, że coś jest nie tak, że widzi i słyszy rzeczy, które dla innych pozostają niewidoczne i niesłyszalne. Czy to tylko przywidzenia, efekt przemęczenia i stresu, czy też farma, na której zamieszkał naprawdę jest nawiedzona? Najbardziej spodobał mi się chyba motyw czarnych psów, nie będę jednak zdradzać szczegółów, żeby nie psuć Wam przyjemności z lektury i dreszczyku emocji.

Nie jest to może najlepsza powieść w dorobku Simmonsa, ale jeśli macie za sobą Letnią noc, zdecydowanie warto sięgnąć też po Zimowe przesilenie.


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)

Komentarze