Jesienno-zimowa pogoda za oknem sprzyja sięganiu po powieści grozy, a wyjący wiatr dopełnia pełen napięcia klimat, jaki towarzyszy takim lekturom. Za mną świeżo Zimowe nawiedzenie, a tuż po nim na tapet wjechały Żywiołaki, też z wydawnictwa Vesper. I podobnie jak poprzednik, zimujące kolejny już rok na mojej półce.
W przeciwieństwie do rozgrywającej się zimą powieści Simmonsa, akcja Żywiołaków toczy się latem; jest gorąco, parno, skwar dobijający bohaterów powieści żywo oddziałuje na czytelnika. Jeśli tęsknicie więc za latem, z pewnością ta lektura może Was porządnie rozgrzać. Chociaż jednocześnie rozgrywające się w niej wydarzenia, mogę zmrozić Wam krew w żyłach, czyli wychodzi na zero – decyzję podejmiecie sami :)
Beldame to nazwa, którą przyjęto określać trzy zabytkowe wiktoriańskie domy, położone na malowniczej, ustronnej plaży. Ich historia sięga XIX wieku. Po wielu latach różnorodnych historii, dwa z nich należą do skoligaconych rodzin Savage'ów i McCrayów, trzeci stoi osamotniony, z każdym rokiem coraz bardziej pochłaniany przez biały piasek zaborczych wydm.
Po pogrzebie Marian Savage, seniorki rodu, jej syn razem z żoną, bratem, bratanicą oraz teściową, postanawia odciąć się od świata zewnętrznego i spędzić trochę czasu w Beldane. Sielankowe wręcz wakacje zostają jednak zakłócone przez niespodziewane wydarzenia, których źródło pochodzi z trzeciego, pozornie niezamieszkanego domu. Coś zagnieździło się w opuszczonym budynku i tylko czeka na odpowiedni moment, by w końcu ujawnić się z pełną mocą. A gdy do tego dojdzie, może być już za późno na ratunek...
Żywiołaki mają w sobie wiele z klasycznej powieści grozy. Oryginalnie opublikowane ponad czterdzieści lat temu nadal potrafią wywołać w czytelniku strach i poczucie zagrożenia. Beldame jest niemal całkowicie odcięte od świata zewnętrznego; wydaje się, że czas się tam zatrzymał, a na przebywającą w nim rodzinę rzucono jakiś czar. I do pewnego momentu jest im z tym wyśmienicie, odpoczywają, ciesząc się lenistwem i piękną pogodą. Gdzieś na granicy postrzegania cały czas pojawia się jednak cień rzucany przez trzeci, niezamieszkany dom.
Katalizatorem mrocznych wydarzeń, jak w większości horrorów, jest nastolatka, która po raz pierwszy przyjeżdża do Beldame, przez co miejsce wydaje jej się jeszcze bardziej fascynujące. Smaczku dodają opowieści jej ojca z czasów jego dzieciństwa oraz usilne próby wszystkich dorosłych, by zniechęcić ją do kręcenia się w pobliżu ostatniego z domów. A wiadomo, że zakazany owoc smakuje najlepiej, zwłaszcza gdy ma się naście lat – przez swoją nieposkromioną ciekawość India budzi Zło, a wszyscy będą musieli ponieść konsekwencje jej działań.
McDowell umiejętnie buduje napięcie i potrafi wzbudzić niepokój czytelnika, a gdy akcja naprawdę się już rozkręca, nie ma oporów przed krwawymi, drastycznymi rozwiązaniami. Chociaż muszę przyznać, że czuję pewien niedosyt, ponieważ niektóre z wątków zapowiadały się naprawdę dobrze, a nie zostały w ogóle rozwinięte – które, nie będę jednak spojlerować.
Jeśli lubicie klasyczne powieści grozy, z pewnością nie będziecie rozczarowani. Polecam :)
Komentarze
Prześlij komentarz