Nie przepadam za romansami, ale czasami robię wyjątek i sięgam po lekką powieść tego typu, zwłaszcza gdy potrzebuję całkowicie się zrelaksować i jedynie cieszyć niezbyt wymagającą lekturą. Kilka miesięcy temu dobrze bawiłam się przy misz-maszu historii miłosnej i dość mrocznego fantasy – powieści Do zakochania jeden urok, a ponieważ właśnie ukazała się jej kontynuacja, postanowiłam sprawdzić, czy będzie równie udana.
Cały cykl, Czarownice
z Inverness, opowiada – jak
zresztą można domyślić się po tytule – o rodzinie czarownic
zamieszkujących jedno ze szkockich miasteczek. Już jakiś czas
wcześniej osoby obdarzone magicznymi zdolnościami ujawniły się
zwykłym ludziom i obecnie żyją w mniej lub bardziej spokojnej
symbiozie. Pierwszy tom był opowiedziany z perspektywy Margo
McKenzie, natomiast w drugim (O jeden urok za daleko autorka
główną bohaterką uczyniła jej kuzynkę Willow.
Od wydarzeń, które w dość
dramatyczny sposób zakończyły poprzednią powieść, minęło
kilka miesięcy. Willow, do tej pory uważana za najwredniejszą i
najbardziej zarozumiałą czarownicę w rodzie, wyprowadziła się z
rodzinnego domu i zamieszkała w nowej dzielnicy. Oficjalnie to
potrzeba samodzielności i niezależności. Faktycznie, ucieczka –
dziewczyna zmaga się z koszmarami, które są rezultatem ubocznym
pewnego potężnego czaru. Jakby tego było mało, jej nowy sąsiad w
sposób oczywisty jej nienawidzi, a broniąc się przed nim Willow
nieopatrznie używa zaklęcia, które całkowicie wywraca jej życie
do góry nogami. Czy będzie gotowa ponieść konsekwencje swojego
uczynku?
Już na wstępie zaznaczę, że
pierwsza część podobała mi się znacznie bardziej, co
prawdopodobnie ma związek z głównymi bohaterkami. Margo dała się
polubić niemal od razu, w przypadku Willow muszę stwierdzić, że
dawno już nie widziałam tak strasznie irytującej i nieracjonalnej
postaci. Zarozumiała, arogancka, ciągle paplająca te same
dyrdymały i wyświechtane hasełka niczym prawdy objawione i
zachowująca się niczym nabuzowana hormonami nastolatka, a nie
dorosła kobieta. Gryzło mnie też nieustanne stawianie jej
towarzysza jako wcielenie boga seksu, do którego z miejsca wzdychały
wszystkie kobiety, gdy tylko uchylił rąbek koszuli i pokazał
centymetr kwadratowy cudnie umięśnionej klaty (wliczając w to
robiącą maślane oczy seniorkę rodu).
Z perspektywy czasu i skończonej
powieści (i biorąc pod uwagę sposób przedstawienia niektórych
innych wątków) zastanawiam się, czy autorka celowo nie
przerysowała wątku nieustannego seksualnego napięcia między
głównymi bohaterami, ale cóż – nie kupuję tego (co może też
oznaczać, że zmierzam w stronę stetryczałej starości, chociaż
od wspomnianej seniorki rodu dzieli mnie jeszcze dobrych kilka
dekad).
Tyle marudzenia, bo wbrew
pozorom, bawiłam się podczas lektury całkiem nieźle. Mamy tu
naprawdę lekką historię z magią, miłością i mroczną zagadką
w tle, w międzyczasie pojawia się pewien trup i wychodzą na jaw
dodatkowe tajemnice do rozwikłania. Trochę mniej tu dynamicznej
akcji w porównaniu z pierwszym tomem, a samo zakończenie sugeruje
dość mocna jazdę bez trzymanki w tomie następnym.
Dla kogo jest więc powieść O
jeden urok za daleko? Przede
wszystkim dla miłośniczek (bądź miłośników) romansów w
oprawie fantastycznej powieści, lekkich, zabawnych, trochę
absurdalnych. Z pewnością będzie to dobra odskocznia od mocnych
powieści, która zapewni relaks i odprężenie po stresującym dniu.
Sprawdź inne książki z kategorii:
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz