Bardzo dobrze wspominam tetralogię Katarzyny Bondy o Saszy Załuskiej, ale na kilka lat twórczość autorki niekoniecznie pojawiała się w zasięgu moich lektur. Teraz sięgnęłam po jej najnowszą powieść, Na uwięzi, z cyklu o detektywie Jakubie Sobieskim i mimo pewnych zgrzytów chętnie sięgnę też po pozostałe części.
Intryga kryminalna, wokół której osnuta jest cała opowieść, oparta jest przede wszystkim na przestępstwach seksualnych. Mamy tu m.in. postać skrajnie szowinistycznego influencera, który promując poglądy o samcach alfa i sposobach podporządkowywania sobie kobiet, zbudował wokół siebie coś na kształt kultu. Niebezpiecznego i obrzydliwego, ale tego chyba dodawać nie trzeba. Taki Andrew Tate, tylko jeszcze bardziej zdegenerowany.
To co łączy wszystkie poznane przeze mnie dotąd powieści Katarzyny Bondy to nieustanne zwroty akcji i sekrety, skrywane przez bohaterów, które potrafią wywrócić dotychczasowe opinie całkowicie do góry nogami. Nie inaczej jest w przypadku Na uwięzi – nikt nie jest do końca tym, za kogo chce uchodzić, a wszystkich snute przez autorkę nici powiązań między postaciami potrafią wywołać prawdziwy zawrót głowy, zwłaszcza że część owych relacji wychodzi na jaw dopiero w ostatniej chwili.
Tu dochodzimy do wspomnianych na początku zgrzytów – niektóre z rozwiązań zaproponowanych przez Bondę wydaje się naciąganych i przekombinowanych. Nie na tyle, żeby odłożyć książkę, ale z pewnością nie wszystko „klika” i pasuje. Nie przekonały mnie też młodzieżowe dialogi prowadzone przez ósmoklasistów – język nadmiernie epatujący wulgaryzmami i wplecionymi angielskimi słówkami brzmiał sztucznie, podobnie jak i ksywki, które miał każdy z nich, a które brzmiały dość dziwnie.
Niemniej, nie można zarzucić autorce, że nie potrafi przyciągnąć uwagi czytelnika – powieść pochłonęłam dosłownie w jeden dzień. Fanom Bondy i powieści kryminalno-sensacyjnych serdecznie polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz