Powiedzieć, że kocham twórczość Neala Gaimana, to jak nie powiedzieć nic. Z ogromnym sentymentem wracam do Księgi cmentarnej, Gwiezdnego Pyłu, Nigdziebądź, Amerykańskich Bogów i Chłopaków Anansiego; cenię sobie nordycką mitologię w jego interpretacji oraz opowiadania. Mam słabość do uniwersum Sandmana, chociaż ten akurat znam jedynie z filmowej adaptacji. Teraz nadrobiłam powieść, która od dawna cierpliwie czekała na swoją kolej, Ocean na końcu drogi.
Głównym bohaterem i narratorem powieści jest siedmioletni chłopiec - niezwykle samotny, spędzający każdą wolną chwilę zaczytując się w kolejnych powieściach. Pewnego dnia jego życie całkowicie się zmienia, a to za sprawą znajomości z dziewczynką mieszkającym w domu na końcu drogi. Lettie Hempstock zabiera chłopca na niezwykłą wyprawę, z której nie wracają jednak sami. Razem z nimi cichaczem przekrada się coś bardzo Złego. Coś, z czym przyjdzie im walczyć i ponieść za to wysoką cenę.
Ocean na końcu drogi jest niewielki objętościowo (podobnie zresztą jak inne powieści Gaimana skierowane głównie do młodszych czytelników, w tym Koralina i Księga cmentarna), ale każdy jego rozdział to prawdziwa uczta dla wyobraźni. Spotkałam się kiedyś ze stwierdzeniem, że twórczość autora albo się kocha, albo jej nie znosi, a ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. W niewymuszony, piękny sposób, kreuje on świat, który niby jest zwyczajny, a jednak ma w sobie utajoną magię, buzującą tuż pod powierzchnią rzeczywistości. Wplata w to smaczki nawiązujące do legend i mitologii (nasuwając nieustające pytanie, kim naprawdę jest Lettie, jej matka i babcia), sprawnie i zgrabnie mieszając elementy fantastyczne, przygodowe i te rodem z najprawdziwszego horroru. Pobudza wyobraźnię, jak nikt inny.
Gorąco polecam i to nie tylko młodym fanom autora.
Komentarze
Prześlij komentarz