Lubię książki Rileya Sagera, które stanowią kwintesencję świetnego thrillera – trzymają w napięciu do samego końca i potrafią utrzymać czytelnika w niepewności aż do ostatnich stron. Po naprawdę dobrych Tylko ona została i Wróć przed zmrokiem oraz nieco słabszym Domu po drugiej stronie jeziora, sięgnęłam po powieść Jedyne ocalałe. Niestety, okazała się zaledwie przyzwoita i odstaje od poprzedniczek, chociaż i tak może zapewnić pewną dawkę rozrywki na długi wieczór.
Tytułowe Jedyne Ocalałe to przydomek nadany przez prasę trzem kobietom, które cudem przeżyły ataki seryjnych morderców. Każda z nich ma za sobą traumatyczne wydarzenia, jako jedyne przeżyły napaści, w których zginęły bliskie im osoby. Pozornie są różne, w praktyce podobne doświadczenia połączyły je, mimo że one same niekoniecznie takiego połączenia pragną.
Quincy Carpenter całą sobą protestuje przeciwko nazywaniu ją Jedyną Ocalałą. Nie chce byś postrzegana przez pryzmat wydarzeń, które naznaczyły ją na resztę życia. Zwłaszcza, że w wyniku szoku i traumy nie pamięta samej napaści. Unika kontaktu z mediami oraz pozostałymi ofiarami, ale zmienia się to w chwili, gdy jedna z nich zostaje zamordowana w swoim mieszkaniu. Gdy niedługo później z Quincy kontaktuje się ostatnia Jedyna Ocalała, kobieta postanawia wpuścić ją do swojego życia, mimo że dość szybko zaczyna tego żałować. Jakie są prawdziwe intencje Samanthy i dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, by Carpenter przypomniała sobie noc napaści?
Jak wspomniałam, jest to do tej pory najsłabsza książka w dorobku autora, jaką miałam okazję czytać, ale warto od razu wspomnieć, że jest to jego debiut, tyle że wznowiony na fali sukcesu ostatnich powieści. Pomysł na intrygę jest niezły, widać też charakterystyczne dla Sagera mylenie tropów i całkowite wywrócenie do góry nogami znanych czytelnikowi faktów, które nadaje zakończeniu zupełnie inny wydźwięk, niż można by tego oczekiwać. Problem w tym, że przez większą część akcji niewiele się tu dzieje, niby jesteśmy świadkami różnych wydarzeń, niektórych nawet dość dramatycznych, ale ciężko się w nie wczuć. Najbardziej emocjonujące są retrospekcje, z których możemy poznać szczegóły koszmaru, jakiego przed laty doświadczyła główna bohaterka.
Same postaci nie wywołują zbyt większych emocji. Trudno było mi się z nimi emocjonalnie związać; Quincy częściej irytowała mnie swoim zachowaniem i reakcjami niż wzbudzała współczucie. Podobnie zresztą jak bohaterowie poboczni.
Niemniej, powieści warto dać szansę, zwłaszcza jeśli lubicie twórczość Sagera. Cieszy fakt, że z każdą kolejną książką jest coraz lepiej, dzięki czemu można wybaczyć słabsze początki.
Komentarze
Prześlij komentarz